|
12 Tomasz Kostuch - Operacja Pierwszy Most, ksiazki, 1988 |
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] Tomasz Kostuch OPERACJA „PIERWSZY MOST” Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej Warszawa 1988 Okładkę projektował: Grzegorz Niewczas Redaktor: Wanda Włoszczak Redaktor techniczny: Renata Wojciechowska Kierunek: okupowana Polska Wiosenne słońce przebiło wreszcie zwały nocnej mgły oblepiającej brytyjską metropolię. Z nagła niby gigantyczne lampiony rozbłysły zawieszone gdzieś pod niebem opasłe cygara balonów na uwięzi, wyzłociły się dachy domów stłoczonych wokół dworca kolejowego Victoria Station, poweselały okryte już drobnym listowiem drzewa. Z tunelu metra wypłynęła struga zdążających do pracy mieszkańców. Nastał kolejny, zwykły dzień wojny. W secesyjnej kamieniczce, usytuowanej obok cienistego skweru przy jednej z niepozornych ulic w sąsiedztwie Buckingham Palace Road, rozlokował się Oddział VI Sztabu Naczelnego Wodza, zwany często Oddziałem Specjalnym d/s Krajowych. Dostojny „Big Ben” * wydzwaniał właśnie z wieży Parlamentu godzinę ósmą, gdy szef Oddziału, pułkownik dyplomowany Michał Protasewicz, uniósł głowę znad sterty dokumentów leżących na obszernym biurku. Przetarł chusteczką zaczerwienione powieki, widome świadectwo „zarywanych” systematycznie nocy, i wpatrzył się w dużą mapę Polski, wiszącą na przeciwległej ścianie. Głęboka bruzda przecięła czoło pułkownika. Intensywnie przemyśliwał nad sposobami realizacji aktualnych zadań, które powierzono do wykonania jego oddziałowi. Te zaś nie należały do łatwych. Wymagały przede wszystkim gruntownej wiedzy o sytuacji w okupowanym kraju, wyjątkowej wprost operatywności oraz uporu, wspartego umiejętnością prowadzenia zawiłej niekiedy gry dyplomatycznej z brytyjskimi sztabami, a także z wieloma innymi instytucjami, które działały na rzecz zachodniej machiny wojennej. Trzeba było przecież zapewnić stałą łączność radiową i kurierską z Komendą Główną AK, szkolić i przerzucać na teren Polski spadochroniarzy (tzw. cichociemnych) o różnych specjalnościach wojskowych — dywersantów, wywiadowców, radiotelegrafistów, pancerniaków, saperów — zdolnych do działania w warunkach konspiracji. Trzeba było dostarczać pieniądze na akcje wojskowe, dokonywać zrzutów broni, amunicji, materiałów wybuchowych oraz różnorodnego wyposażenia, które KG AK uznała za niezbędne do prowadzenia akcji przeciwko okupantowi. W tej zaś materii musiano ściśle współpracować z Brytyjczykami. Tylko bowiem oni, jako gospodarze, mogli przekazać polskim lotnikom ciężkie bombowce, specjalnie przystosowane do długodystansowych nocnych lotów, i w razie konieczności włączyć maszyny RAF do akcji zrzutowych w okupowanym kraju. Od nich też zależała wielkość dostaw materiałowych dla Armii Krajowej. Niestety, współdziałanie polsko-brytyjskie nie zawsze przebiegało tak gładko, jakby sobie tego życzyli Polacy. Anglicy dbali przede wszystkim o swoje interesy i prowadzili własną politykę, czasem sprzeczną z oczekiwaniami polskiego sztabu oraz zamierzeniami emigracyjnego rządu. Dodatkowych trudności przysparzały długie okresy złej pogody, kiedy to nocne wyprawy nie mogły wchodzić w grę. Przymusowy przestój spowodowała również odgórna, brytyjska decyzja zawieszenia lotów do Polski z terytorium Wysp Brytyjskich i związana z nią konieczność zorganizowania nowej bazy przerzutowej (kryptonim „Jutrzenka”) w południowych Włoszech, na terenach opanowanych już przez siły alianckie (koniec grudnia 1943 r.). Ten fatalny zbieg nieprzychylnych okoliczności nie pozostał także bez wpływu na realizację z dawna przygotowanej eksperymentalnej operacji lądowania dużego samolotu transportowego w okupowanym kraju. Polacy zaszyfrowali ją kryptonimem „Most”, Anglicy natomiast używali nazwy „Wildhorn”. Błądzący po mapie wzrok pułkownika padł na rejon Lublina, gdzie Szefostwo Lotnictwa KG AK zorganizowało tajne lotnisko „Bąk”, gotowe do przyjęcia samolotu. Wiedział on, że w tym rejonie od wielu już tygodni, w warunkach pełnego zagrożenia, czuwa obsługa lotniska, partyzanckie oddziały osłonowe oraz grupa działaczy konspiracyjnych, których lądujący samolot ma przyjąć na swój pokład i przetransportować do Włoch. Że wokół lądowiska krąży konspiracyjna radiostacja, zaciekle tropiona przez niemieckie wozy goniometryczne, nadająca dwukrotnie w ciągu każdego dnia do „Jutrzenki” tzw. metki, czyli komunikaty dotyczące pogody i aktualnego stanu pola wzlotów. Czas płynie nieubłaganie, wzrasta zagrożenie, a tu jak na złość wciąż trzeba odkładać termin startu. Te niewesołe myśli przerwało energiczne pukanie do drzwi. W gabinecie stanął kierownik działu szyfrów, porucznik Stefan Jagiełło, w nienagannie zaprasowanym battledressie i zameldował służbiście: — Pilna depesza z „Jutrzenki”. Pułkownik szybko przebiegł wzrokiem lapidarny tekst szyfrogramu: BĄK CZYSTY stop POGODA DOBRA stop DZISIAJ GODZINA 19.00 POCZĄTEK MOSTU stop PROSZĘ URUCHOMIĆ JODOFORM stop SOPJA ** * Zabytkowy zegar londyński. ** Pseudonim majora dyplomowanego Jana Jaźwińskiego, polskiego dowódcy bazy przerzutowej we Włoszech. Wewnętrzne podniecenie, choć na twarzy olimpijski spokój. Ale kiedy tylko stuknęły zamykane przez porucznika drzwi, pułkownik chwyta słuchawkę specjalnego telefonu, łączącego jego gabinet ze studiem Polskiego Radia, które znalazło gościnę w gmachu BBC. Zajrzyjmy tam na chwilę. Porucznik Czesław Halski, spiker radiowy, wertował właśnie materiały, które na falach eteru popłynąć miały jak co dnia do odległego kraju, gdy nagle w pokoju studia zadzwonił telefon. W słuchawce znajomy głos pułkownika Protasewicza: — Dzień dobry, poruczniku. Ładną mamy pogodę, nieprawdaż? Uruchomi pan dzisiaj „Jodoform”, pozycja sto trzydzieści cztery. To wszystko. — Rozkaz, panie pułkowniku. Zrozumiałem i wykonam. — Dziękuję, żegnam. Porucznik Halski dobył z pancernego sejfu przemyślnie zmontowaną tabelę kodową, odpowiednio nastawił okienka szyfrowe i pod liczbą 134 odczytał: „Hej góral, ja se góral”, a obok — „Łyczakowskie tango”. Były to dwie z wielu tzw. zastrzeżonych melodii wchodzących w skład szyfru muzycznego, oznaczonego kryptonimem „Jodoform” — nadanie którejś z nich na zakończenie audycji radiowej było sygnałem dla ludzi czuwających przy tajnych placówkach odbiorczych w dalekiej Polsce, że tej samej nocy około godziny 24.00 nadlecą samoloty. Pierwszą melodię emitowano w audycji o 13.25, drugą — jako ostateczne potwierdzenie lotu — o 17.30. Gdyby zaś z jakichś przyczyn trzeba było zrezygnować z operacji, wówczas zamiast potwierdzenia nadawano melodię całkowicie obojętną. Oczywiście w programach audycji radiowych znajdowało się wiele pieśni i melodii nie mających żadnego umownego znaczenia. Wplatano je w teksty w celu uniemożliwienia Niemcom złamania szyfru, czego zresztą nie udało się im dokonać do końca wojny. Emisję melodii sygnałowej musiało poprzedzić specjalne wygłoszone przez spikera hasło. Mówił on wówczas: „...na zakończenie nadajemy”. Wszystkie inne, normalne audycje, zamykała informacja: „teraz chwila muzyki polskiej”. W trakcie audycji z melodią sygnałową spiker podawał tzw. kaczkę, czyli trzycyfrową liczbę, oznaczającą numer placówki, na którą skierują się samoloty. W przypadku operacji „Most” było to 134. Dla zmylenia nasłuchu liczbę rozpoznawczą umieszczał obok innych, przypadkowych cyfr i tylko wtajemniczeni mogli ją spośród nich wyłowić. Całość czynności związanych z „Jodoformem” znana była wyłącznie porucznikowi Halskiemu, jedynemu pracownikowi Polskiego Radia, któremu wyjaśniono muzyczny szyfr. On tylko mógł nadawać „kaczki” i melodie sygnałowe, on tylko na telefoniczne polecenie pułkownika Protasewicza mógł zakończyć audycję melodią obojętną, odwołującą lot. W razie nagłej choroby zastępował go specjalnie wyznaczony oficer Oddziału Szóstego. Bywało jednak, że mimo nadania odpowiedniej melodii potwierdzającej nad placówką odbiorczą nie pojawiał się oczekiwany samolot. Czasem w ostatniej chwjli odwoływano operację, czasem złe warunki atmosferyczne zmuszały pilota do zawrócenia z trasy, zdarzało się też, że załoga nie odnalazła placówki lub wcześniej Niemcy zdołali zestrzelić maszynę. Stare przysłowie mówi, że „człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi”, toteż choć użycie muzycznego szyfru zostało starannie przemyślane, dochodziło niekiedy do groteskowych wprost sytuacji. Rzecz w tym, iż programy codziennych audycji opracowywali redaktorzy nieświadomi, że są one nośnikami melodycznego kodu. Otóż pewnego razu porucznik Halski musiał nadać na zakończenie audycji potwierdzającą lot piosenkę „Umarł Maciek, umarł, już leży na desce”, mimo iż przed chwilą odczytał wiadomość o śmierci kardynała Arthura Hinsleya, wielkiego ponoć przyjaciela Polaków. Ale ludzie stłoczeni wokół konspiracyjnego radioodbiornika w pobliżu tajnego lotniska „Bąk” nie zwracali uwagi na tego rodzaju potknięcia. Być może wcale ich nawet nie dostrzegali. Oni czekali tylko na tę jedną, wymarzoną melodię — „Łyczakowskie tango”. Koniec audycji i westchnienie ulgi. Nareszcie w słuchawkach wytęsknione tony. Major „Jacek” (Janusz Mościcki), referent lotniczy i zastępca dowódcy okręgu lubelskiego AK, a zarazem dowódca całej akcji przyjęcia samolotu, energicznym ruchem wygasił odbiornik. Spojrzał na siedzących przy stole oficerów: — Panowie, a zatem dzisiaj nasi startują. Przylecą tu koło północy. Zarządzam alarm. Wszyscy znają swoje zadania. Regulujemy zegarki. Gotowość na godzinę dwudziestą drugą trzydzieści. Teraz rozejść się i wykonywać! Zaszurały odsuwane krzesła. Pierwsi opuścili izbę dowódcy oddziałów osłonowych — „Szaruga”, „Nerwa”, „Ryś” i „Zapora”. Porucznik pilot „Sum” (W. Wojcieszek), pełniący funkcję tzw. oficera startowego na lądowisku, przystanął na chwilę przy „Jacku”. — Panie majorze, a co będzie z pasażerami, których samolot ma zabrać na swój pokład? — O nich niech się pan nie kłopocze. To już moja sprawa. W odpowiedniej chwili znajdą się na lotnisku. Pańskim zadaniem jest właściwe oznakowanie światłami pasa startowego i kierunku nalotu oraz rozstawienie ludzi obsługi. To wszystko... W dalekich Włoszech dzień 15 kwietnia 1944 roku dobiega końca. Rozkołysane fale Adriatyku lśnią jeszcze różowym odblaskiem wymalowanego wieczorną zorzą nieba, ale widać już, jak powoli zmieniają swą barwę. Zapada zmierzch. Milkną ptaki. Natura z wolna sposobi się do snu. Tuż przy brzegu ciemna zieleń alianckiego lotniska przecięta krechą pasa startowego wyprowadzającego wprost w morze. To Campo Cassale. Od strony zachodniej horyzont zamknięty nieregularną ścianą zabudowy Brindisi, piętrzącą się niby potężna zapora dla wędrujących w głąb lądu cytrusowych gajów. Przytulona do szpaleru drzew oliwkowych transportowa Dakota z dywizjonu specjalnego czeka gotowa do lotu. Mechanicy zakończyli właśnie ostatnie, kontrolne czynności. Pierwszy pilot, Anglik E. Harrod, i drugi pilot, Polak kapitan Bolesław Korpowski, zajęli już swoje miejsca za sterami. Od grupki oficerów, stojących opodal samolotu, odrywają się dwie postacie w cywilnych ubraniach i sprawnie wskakują do maszyny. Twarzy nie widać. Przesłaniają je nasunięte na czoło czapki i duże czarne okulary. To cichociemni — rotmistrz kawalerii „Sarna” (Narcyz Łopianowski) oraz podporucznik broni pancernych „Bryła” (Tomasz Kostuch). Ostatnie pożegnalne słowa i uniesione prawe kciuki. Good luck! Powodzenia! Szczękają drzwi. Dakota powoli kołuje na start. Regulaminowa próba silników, wreszcie zwolnienie hamulców i pełen gaz! Tuż przed końcem pasa startowego samolot ciężko odrywa się od ziemi i powoli wspina coraz wyżej, walcząc z porywistym bocznym wiatrem. Po kilku minutach nikną w wieczornej mgle kontury włoskiego brzegu. W dole tylko morze. Kierunek lotu — okupowana Polska. Zapada mrok. Operacja „Pierwszy Most” rozpoczęta... Tu jednak musimy się z naszą relacją cofnąć o lat kilka. W cieniu linii Maginota Dwudziesty szósty września 1939 roku — późne popołudnie. Zwinny PZL-46 * rwie pełną mocą silnika nad terytorium Polski wprost na północ. Porucznik pilot inżynier Stanisław Riess bacznie omiata wzrokiem usiane kłębiastymi obłokami niebo. Czynią to również pozostali członkowie załogi, podporucznik Władysław Frąckiewicz i kapral Władysław Urbanowicz, a nawet walczący z objawami powietrznej choroby major Edmund Galinat, jedyny pasażer na pokładzie samolotu. Niespełna półtorej godziny temu dokonali niezwykłego wyczynu — uprowadzili PZL-46 z rumuńskiego lotniska Bukareszt-Baneasa, gdzie stacjonował obłożony wojennym sekwestrem i pozbawiony już przez Rumunów uzbrojenia. Polska załoga miała przebazować samolot do Brasov, około 150 km na północ od dotychczasowego miejsca postoju. Tankowanie paliwa, w ilości zezwalającej na ten właśnie przelot, odbywało się pod kontrolą rumuńskiego oficera. Jednakowoż zmylono jego czujność i Polacy zdołali napompować zbiorniki do pełna. Mieli przecież do wykonania niezwykle ryzykowne zadanie — przerzucić do oblężonej Warszawy majora Galinata z rozkazem marszałka Rydza-Śmigłego, który notabene jeszcze nocą 17 września opuścił kraj i został internowany w miejscowości Craiova, leżącej na zachód od Bukaresztu. Dotychczas szczęście im sprzyjało. Wystartowali bez przeszkód, przelecieli nad Brasov i nie zważając na wystrzeliwane z lotniska rakiety — wezwanie do lądowania, pognali przeszło dziewięciusetkilometrową * Jednosilnikowy samolot rozpoznawczo-bombowy. Jedyny egzemplarz (prototyp) o nazwie „Sum”, będący podówczas w posiadaniu polskiego lotnictwa. Nie wszedł do seryjnej produkcji. Konstruktor inż. Stanisław Prauss. Producent — Państwowe Zakłady Lotnicze (1938 r.). Silnik — PZL-Bristol Pegaz XX o mocy 677 kW, uzbrojenie — 6 km i 600 kg bomb, pułap — 7700 m, prędkość 425 km/h, zasięg — do 1300 km. trasą, wiodącą w przeważającej części nad terenami opanowanymi przez Niemców. Obowiązywała przeto wyjątkowa czujność i zimna krew. Wprawdzie przed kilku minutami wywinęli się zgrabnie z silnego ognia artylerii przeciwlotniczej, ale ciągle grozi im spotkanie z myśliwcami nieprzyjaciela. Te bowiem mogą niespodzianie wyskoczyć zza każdej chmury, zza każdego niewinnie nawet wyglądającego obłoku i roznieść na strzępy lecącą samotnie nie uzbrojoną maszynę. Warszawa coraz bliżej. Ostatni, najbardziej niebezpieczny odcinek trasy przed nimi. Porucznik Riess spojrzał na zegarek i przekrzykując warkot silnika ostrzegł współtowarzyszy: — Panowie, już czas! Uwaga, trzymać się, nurkuję! — I w tym momencie oddał energicznie drążek od siebie. Maszyna załamała linię lotu i ostro poszła ku ziemi. Tuż nad nią wyrównała i popędziła lotem koszącym, muskając nieledwie wierzchołki napotykanych na kursie drzew i pagórków. Ziemia ucieka w szalonym pędzie do tyłu, zamazują się szczegóły terenu. Ale ta właśnie prędkość kątowa uniemożliwia niemieckim artylerzystom bezpośrednie trafienie, a ponadto w znacznej mierze chroni przed możliwym atakiem myśliwców. Mijają długie jak wieczność minuty. Nerwy napięte do ostatnich granic. Wtem na horyzoncie wykwita ściana skłębionych dymów. Rośnie wprost w oczach. Wreszcie jest tuż przed szybą kabiny... A zatem pod nimi płonąca, oblężona Warszawa. Pilot bez wahania ściąga ster na siebie, ocenia warunki i po chwili nurkuje w zalegającą nad miastem mgławicę. Widoczność maleje niemal do zera. Leci więc zdany jedynie na własną intuicję oraz „lotniczy węch”. Na szczęście zerwał się wiatr i rozpędził na chwilę kłęby dymów. Pod płatami widać rozległy pas zieleni. To musi być Pole Mokotowskie, trzeba lądować — skonstatował w myśli porucznik Riess i zatoczył ciasny krąg, by wytracić wysokość. Podszedł krótko do lądowania, zredukował obroty i w chwilę potem pokazowo posadził maszynę na murawie. Kilka podskoków, kilka wstrząsów na nierównościach gruntu, pisk hamulców i „Sum” znieruchomiał w sercu walczącej stolicy. Późnym wieczorem do generała Juliusza Rómmla, dowódcy armii „Warszawa”, doprowadzono majora Edmunda Galinata. Ten wypruł spod podszewki kurtki mundurowej kawałek białego jedwabiu z odręcznie napisanym przez Rydza rozkazem: „Posyłam majora Galinata do Warszawy celem zorganizowania podziemnej organizacji polskiej do walk z Niemcami. Obejmie on jej dowództwo i kierownictwo. Naczelny Wódz marszałek Rydz-Śmigły”. Generał zwinął płótno w mały kłębek i odłożył na stół. — Naczelny Wódz — powiedział twardym tonem — który porzucił swe wojska w potrzebie i opuścił kraj, nie ma już prawa wydawać rozkazów. Ja zaś nie przyjmuję pańskiej nominacji. Może pan zostać z nami lub powrócić do Rumunii i przekazać marszałkowi moją decyzję. To wszystko. Żegnam.* Prawdę mówiąc rozkaz Rydza-Śmigłego był już i tak spóźniony. Wcześniej bowiem podjęto w dowództwie obrony Warszawy decyzję sformowania konspiracyjnej organizacji wojskowej, mającej kontynuować wrześniowy opór. Generał Rómmel, zdecydowany w razie kapitulacji pójść razem ze swymi żołnierzami do niemieckiej niewoli, podpisał specjalne pełnomocnictwo, upoważniające generała Tokarzewskiego-Karaszewicza do kierowania podziemną walką. Przekazał również na cele organizacyjne 500 tys. złotych w polskich banknotach i 160 tys. w dewizach. Na dokumencie złożył także swój podpis prezydent Stefan Starzyński, komisarz rządu przy dowódcy obrony Warszawy, asygnując ze swej kasy dodatkowo 350 tys. złotych. Generał Tokarzewski bezzwłocznie odmeldował się ze służby pod rozkazami generała Rómmla i nawiązał kontakt z kilkunastoma oficerami, którzy postanowili walczyć w konspiracji. Wśród nich znalazł się major Franciszek Niepokólczycki, w czasie obrony dowódca 60 baonu saperów. Objął on kierownictwo dywersji i sabotażu oraz zajął się organizacją zaopatrzenia w fałszywe dokumenty i blankiety, w papiery umożliwiające życie i działalność w okupowanym kraju. W taki oto sposób, jeszcze przed kapitulacją stolicy, powstała konspiracyjna organizacja wojskowa, Służba Zwycięstwu Polski (SZP), mająca w swym programie tworzenie komend na obszarze całego kraju. Wkrótce też okazało się, iż mimo tragicznego finału wrześniowych walk Polacy nie zamierzają kapitulować przed okupantem. Na zajętych terenach powstają samorzutnie przeróżne grupy wojskowe, młodzieżowe i polityczne, i choć z każdym dniem wzrasta terror, choć Niemcy nasilają represje wobec ludności cywilnej, coraz częściej dochodzi do akcji dywersyjnych i sabotażu. Polacy uważają, że choć * Mjr Galinat następnego dnia poleciał ponoć „Sumem” na Litwę, do Kowna (27.9.1939 r.).
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhadwao.keep.pl
|
|
|
|
|
Odnośniki |
|
- Indeks
- 1 Kingsbury Karen i Smalley Gary - Historia rodziny Baxterów 01 - Ocalenie 01 - Ocalenie, książki, Historia Rodziny Baxterów
- 09 - Kult - Lincoln Child;Douglas Preston, Książki, Lincoln Child, Douglas Preston - Cykl Pendergast
- 06 - Taniec smierci - Lincoln Child;Douglas Preston, Książki, Lincoln Child, Douglas Preston - Cykl Pendergast
- 11. Ciało człowieka - Koordynacja ruchowa - Świat Wiedzy, Książki i czasopisma - Biologia, Świat Wiedzy - Ciało człowieka
- 08 Long Nathan - Przygody Gotreka i Felixa - Zabójca orków, Książki, Przygody Gotreka i Felixa
- 100 Technik Plastycznych - Lewicka J, Książki dotyczące edukacji plastycznej , zabaw plastycznych, technik plastycznych i arteterapii
- 1 część Zmierzch - Stephenie Meyer, -- E-boki -Super Książki ------------FREE------------, Stephenie Meyer Kompletna Saga ZMIERZCH , KSIĘŻYC W NOWIU , ZAĆMIENIE , PRZED ŚWITEM
- 07 Reichs Kathy - PoniedziaĹ‚kowa Ĺ»aĹ‚oba (Monday Mourning), książki kathy reichs
- 05 King William - Przygody Gotreka i Felixa - Zabojca Bestii, książki, King William
- 06 King William - Przygody Gotreka i Felixa - Zabójca Wampirów, książki, King William
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- darkenrahl.keep.pl
|
|
|