06-Pan Samochodzik i Kapitan Nemo - ...

Indeks
06-Pan Samochodzik i Kapitan Nemo - Nowe Przygody.rtf, e-book
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
PS – 06 ZBIGNIEW NIENACKI
PAN SAMOCHODZIK
I...
KAPITAN NEMO
NOWE PRZYGODY
PANA SAMOCHODZIKA
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
SPOTKANIE U PRZEPRAWY * PAN, KTÓRY ZNA SIĘ NA WSZYSTKIM * PIERWSZA
PRZYGODA * GANG CZARNEGO FRANKA * TCHÓRZ * BIAŁY JACHT * JEGO
WYSOKOŚĆ KSIĄŻĘ SPINNINGU * TAJEMNICZY LIST * KIM JEST KAPITAN
NEMO * SZARY ŚLIZGACZ
Na początku lipca w pachnącej skwaśniałym piwem gospodzie ludowej „Nad Jeziorakiem”
zebrało się bardzo liczne towarzystwo. Prom, który na drugą stronę, dość wąskiego w tym
miejscu, jeziora przewoził samochody i podróżnych, był właśnie zepsuty i obiecywano go
uruchomić nie wcześniej niż za godzinę, więc kto tylko nadjechał albo natychmiast wracał,
decydując się nadrabiać czterdzieści kilometrów drogi wokół jeziora, albo też pozostawał,
czekając na naprawę. W chłodnym wnętrzu gospody pił piwo lub oranżadę, jadł kiełbasę z
musztardą, nic bowiem innego do picia i do jedzenia tam nie było.
Mój wehikuł zajmował drugie miejsce w niezbyt długim rzędzie samochodów stojących
na podjeździe do promu. Wyprzedzała mnie stara, zdezelowana ciężarówka z jakiegoś
mazurskiego pegeeru, którą przyjechała dwunastoosobowa grupa chłopców i dziewcząt.
Z początku sądziłem, że młodzież ta jedzie do prac polowych, ale po chwili widząc
jak zdejmują z samochodu plecaki, pogniecione menażki i poobtłukiwane kociołki,
zorientowałem się, że grupa ta przyjechała autostopem na wyraj nad Jeziorak.
Zapewne dopiero co rozpoczęli swoją letnią włóczęgę, bo mieli jeszcze pieniądze; obsiedli
jeden wielki stół w gospodzie i obficie raczyli się piwem, hałasując przy tym i używając
niewybrednego słownika uliczników.
Tuż po mnie nadjechały dwa osobowe samochody: syrena i wartburg z warszawskimi
rejestracjami. Przykręcony do dachu syreny bagażnik aż uginał się pod ciężarem sprzętu
kempingowego: worków ze śpiworami, namiotami, nadmuchiwanymi materacami. Wartburg
zaś ciągnął za sobą dwukółkę, na której spoczywała nieduża łódka. Mimo przebytej
drogi samochody lśniły czystością, a łódka wyglądała na jeszcze nie używaną. Z syreny
wysiadła para w średnim wieku: on - szczupły, szpakowaty, z zaaferowaną, a jednocześnie
dumną miną „niedzielnego kierowcy”, który po raz pierwszy w życiu odbył własnym
samochodem aż tak wielką trasę: z Warszawy na Mazury, ona - wysoka, chuda, w okularach,
przypominająca starą Angielkę z filmowych komedii. Z wartburga wytoczyła się korpulentna
pani, a zza kierownicy wysiadł gruby starszy pan z wąsikami i straszliwym marsem na czole.
Jego widok mógł wywołać paroksyzm śmiechu u każdego obieżyświata. Nosił bluzę,
jaką nabyć można w zagranicznych sklepach rybackich, upstrzoną dziesiątkami mniejszych
i większych kieszonek. Podobnie bogate w kieszenie miał spodnie. A ponieważ wszystkie
kieszenie były wypchane, wydawało się, że osobnik ten jest jakby miniaturą wielkiego domu
towarowego; można by się u niego zaopatrzyć nie tylko w szpulę nici żądanego koloru,
ale i w igłę żądanej grubości, każdy rodzaj haczyka do wędki, kamienie do zapalniczek,
sznurki, żyłki, składane wieszaki do ubrania, sprężynki do spinningu, nożyczki, sznurowadła
do butów, tasiemki, agrafki i tym podobne akcesoria, łącznie z zapasowymi śledziami do
namiotu.
Miałem niemal pewność, że pan ten przez dwa tygodnie przygotowywał się starannie
do urlopu, uwzględniając każdą sytuację, jaka mu się może przydarzyć na kempingu. A
więc w lewej górnej kieszeni nosił na pewno zapalniczkę na benzynę wraz z zapasowymi
kamieniami. Na wypadek gdy benzyna się wyczerpie, w prawej dolnej kieszeni trzymał
zapalniczkę na gaz. A gdyby i ona przestała działać, w prawej górnej kieszeni krył
2
pudełeczko zapałek. Byłem też przekonany, że gdy już rozbije swój namiot, okaże się, że
właśnie zapomniał zabrać czegoś niezwykle ważnego i nieodzownego. U szerokiego pasa
wisiał mu przyrząd stanowiący skrzyżowanie toporka z piłą, saperką, młotkiem i nożem
fińskim. U drugiego boku kołysał się na łańcuszku ogromny scyzoryk o kilku ostrzach i jakiś
składany aparat, którego przeznaczenia nie znali chyba sami producenci. Na przegubie lewej
ręki nosił zegarek, a na przegubie prawej tkwiła busola. Na nogach miał papucie wełniane
ręcznej roboty ze specjalnie przyszytymi podeszwami.
Gdy tylko wysiadł z wozu, żona podała mu buty. Pan spojrzał najpierw na zegarek, potem
na busolę.
- Jedziemy w prawidłowym kierunku - rzekł do pary z drugiego wozu. A potem zdjął
papucie i wzuł trzewiki.
- Uważam - rzucił pod adresem szpakowatego pana, zapewne swego przyjaciela - że twoja
żona również powinna ci uszyć podobne papucie. Gdy prowadzisz samochód i trzymasz nogę
na gazie, nie męczy ci się stopa. O nogi należy dbać podczas podróży. Pamiętaj: na kempingu
noga rzecz najważniejsza. Na obolałych nogach niczego nie zdziałasz.
Mówił to takim tonem, jakby przyszedł tu z Warszawy pieszo, a nie przyjechał
samochodem.
Gdy dowiedział się, że prom będzie czynny nie wcześniej niż za godzinę, srogi mars na
jego czole jeszcze bardziej się pogłębił. Wspólnie ze swoją małą gromadką wkroczył do
gospody ludowej, głośno przemawiając do przyjaciela:
- Pamiętaj, Kaziu, że podczas upału nie wolno pić piwa ani oranżady, gdyż to tylko
wzmaga pragnienie. Należy pić albo czarną kawę, albo gorzką, mocną herbatę.
Urwał, zobaczył bowiem mnie, siedzącego przy stole i zapijającego oranżadą kiełbasę z
musztardą.
- O, właśnie - wskazał mnie palcem - ten pan nie ma doświadczenia turystycznego. Będzie
przez cały dzień odczuwał narastające pragnienie.
Bezradnie rozłożyłem ręce.
- Niestety, szanowny panie, w tej gospodzie nie ma ani czarnej kawy, ani gorącej herbaty.
Oko grubego pana błysnęło triumfująco.
- Słyszycie? - zawołał do swej gromadki. - Oto przykład braku doświadczenia
turystycznego. Co bowiem cechuje prawdziwego turystę? Otóż cechuje go przezorność.
Prawdziwy turysta wozi ze sobą w jednym termosie czarną kawę, a w drugim gorącą herbatę.
Miła Myszko - zwrócił się do żony - czy możesz nas poczęstować herbatą?
Z uznaniem pokiwałem głową i uśmiechnąłem się życzliwie do „doświadczonego
turysty”. Uważam ten gatunek ludzi za dość denerwujący, ale dla przyrody są oni zupełnie
nieszkodliwi. Jeszcze się nie zdarzyło, aby taki pedantyczny i dokładny turysta pozostawił na
swym kempingu nie zakopane puszki po konserwach albo zaprószył ogień w lesie.
Pan Anatol - takim imieniem zwali go żona i przyjaciele - zagarnął swoją gromadkę do
sąsiadującego z moim stołu i począł raczyć ich napitkiem z termosu. A ponieważ życzliwie
odniosłem się do jego słów, nawet przede mną postawił plastykowy kubeczek z herbatą.
- To chyba pański samochód stoi przed gospodą? - zapytał mnie uprzejmie i nie czekając
na odpowiedź oświadczył: - Sam pan go zbudował, prawda? Od razu, na pierwszy rzut
oka widać, że zrobiony został na silniku motocyklowym. Szybkość zapewne ma bardzo
ograniczoną, ale zawsze to cztery kółka i na rybki można się wybrać.
Nie zaprzeczyłem. Nie chciałem pozbawić go wrażenia, że jest znawcą motoryzacji.
Stanowił klasyczny typ „besserwissera”, wdać się z nim w dysputę, znaczyło - obrazić go
śmiertelnie.
3
Od dalszej rozmowy z panem Anatolem uratowało mnie wejście siedemnastoletniej
dziewczyny, która przed gospodę zajechała na rowerze. Była to ładna, szczupła blondynka z
grubym, jasnym warkoczem na plecach. Do bagażnika roweru przytroczoną miała odrapaną
walizkę. Wyglądała na osóbkę, która pierwszy raz w życiu samodzielnie wyruszyła na
wczasy.
Jej wejście powitał ryk popijających piwo wyrostków.
- O, nowa laleczka! - wrzeszczeli. - Dzieweczko, chodź do nas. Przysiądź się do wesołej
kompanii. Z nami nie zginiesz, laleczko! Chodź do nas, Czarny Franek cię zaprasza.
Na ustach dziewczyny pojawił się pogardliwy grymas, jej twarz spochmurniała. W
odpowiedzi na wrzaski wyrostków wzruszyła ramionami i skierowała się do mojego stołu,
jedynego zresztą z wolnymi miejscami.
- Czy mogę się przysiąść? - zapytała.
A kiedy skinąłem głową, usiadła na brzeżku krzesełka. Z przewieszonej przez ramię torby
wyjęła dwie kanapki owinięte w bibułki, rozłożyła posiłek na stole i podeszła do bufetu, aby
zamówić coś do picia.
Banda wyrostków ciągle nie dawała jej spokoju, gestami i wrzaskiem zapraszając
dziewczynę do swego stołu. Nie reagowała na ich zaczepki, wzięła od bufetowej butelkę
oranżady i wróciła z nią do mego stołu.
- To pani znajomi? - zagadnąłem ją.
Spojrzała na mnie zdumiona.
- Nie znam ich w ogóle.
Chciałem zapytać, z jakiego miasta przyjechała, ale w tym momencie od stołu wyrostków
podniósł się chłopak z ogromną czarną czupryną, która upodabniała go do kruka z
rozpostartymi skrzydłami. To był chyba ów Czarny Franek.
Podszedł do nas, kołysząc się jak marynarz, z rękami głęboko wsuniętymi
w kieszenie brudnych dżinsów.
- Czemu nie słuchasz naszych głosów, laleczko? - zagadnął dziewczynę pochylając się
ku niej. - Jest nas trzynaście osób, a trzynastka, jak wiesz, to feralna liczba. Ty byłabyś
czternasta.
- Nie życzę sobie waszego towarzystwa - burknęła dziewczyna.
Czarny Franek aż wyprostował się, jakby go ktoś dźgnął w plecy.
- Tylko nie podskakuj - warknął. - Chyba słyszałaś o gangu Czarnego Franka?
- Nie słyszałam - odpaliła.
Z ubolewaniem pokiwał głową.
- Znaczy się, panienka gazet nie czytuje, niewykształcona osóbka. Bo w „Ekspresiaku”
duży artykuł wydrukowali o gangu Czarnego Franka z Ochoty. Że niby spokoju przez nas
nie ma w całej dzielnicy. To ja jestem Czarny Franek, rok poprawczaka mam za sobą -
powiedział z taką dumą, jak żołnierz o bojowych odznaczeniach.
Dziewczyna znowu lekceważąco wzruszyła ramionami, co mocno ubodło chłopaka, tym
bardziej że cała banda przysłuchiwała się ich głośnej rozmowie.
Śliczna ruda dziewczyna w bluzeczce o palącej jak ogień czerwieni z niezadowoloną miną
obserwowała zachowanie się Czarnego Franka. Teraz pogardliwie wzdęła wargi i krzyknęła:
- Daj jej spokój! Czy nie widzisz, że to prowincjonalna gęś?
Chłopak roześmiał się, do wtóru zabrzmiał ryk jego bandy.
- A więc panienka jest prowincjonalną gęsią? Ale teraz panienka już wie, kto ja jestem.
A skoro grzecznie zapraszam, to należy słuchać. No, jazda! - krzyknął i mocno chwycił
dziewczynę za ramię.
4
Podniosłem się od stołu.
- Stop, młody człowieku. Maszeruj na swoje miejsce i zostaw tę panią w spokoju.
Czarny Franek poczerwieniał z gniewu.
W gospodzie zapadła taka cisza, że usłyszałem szept pani Anatolowej:
- Błagam was, nie wtrącajcie się. To są chuligani...
Pan Anatol rozejrzał się dookoła bezradnie. Widać było, że ma wielką ochotę dać folgę
swoim przyzwyczajeniom do pouczania wszystkich. Teraz była ku temu szczególna i może
właściwa okazja. Ale zobaczył ponure, zacięte miny wyrostków i chyba tchórz go obleciał.
Odwrócił się do mnie plecami, jakby dając wszystkim do zrozumienia, że on się do niczego
nie wtrąca.
„Tchórz” - pomyślałem o nim z pogardą. I natychmiast straciłem całą sympatię dla niego i
jego nauk.
A dziewczyna? Zauważyłem, że przybladła. Później zerknęła na mnie, rzuciła spojrzenie na
Czarnego Franka. I raptem zrobiła coś, co wprawiło mnie w bezbrzeżne zdumienie.
Wstała od stołu i powiedziała do chłopaka:
- Ostatecznie mogę się do was przysiąść. Nawet ciekawa jestem, co z was za kompania...
I poszła do ich stołu, gdzie cała banda przywitała ją nieludzkim wrzaskiem. Czarny Franek
skrzywił twarz w grymasie pogardy i odchodząc za dziewczyną, rzucił w moją stronę:
- No i po co pan się wtrąca, panie starszy?
Poczerwieniałem.
- Taka jest ta dzisiejsza młodzież - mruknął głośno pan Anatol.
Drobnym truchcikiem przydreptała do mnie bufetowa w brudnym fartuchu.
- O Boże, jaki pan nieostrożny - złożyła modlitewnie ręce i oparła je na wydatnym brzuchu.
- Przecież mogła z tego wyniknąć straszna awantura. Ja ich znam, tę bandę Czarnego Franka.
Oni tu już byli w ubiegłe lato, cały miesiąc grasowali nad Jeziorakiem, zanim ich milicja nie
uspokoiła. A co szkód narobili! Kilka łódek ukradli i rozwlekli po całym jeziorze, wybierali
rybakom ryby z sieci. A tak przy tym sprytnie to robili, że milicja nie potrafiła im niczego
udowodnić i nie mogli ich zamknąć w kryminale. Teraz znowu tu wrócili. O, niewesołe się
nam lato zapowiada. Wystraszą turystów i zarobki będą mniejsze.
Uważniej niż dotąd popatrzyłem na wrzeszczącą gromadę. A więc nie była to po
prostu banda rozwydrzonych chłopaków i dziewcząt, ale już przestępcy. Gang łobuzów
i chuliganów, a nawet złodziejaszków. A przecież żaden z nich nie miał więcej niż
siedemnaście lat. Czarny Franek wyglądał nawet trochę młodziej.
„Co skłoniło chłopaka do wkroczenia na taką drogę?” - zastanawiałem się. Albo ta ruda
dziewczyna w czerwonej bluzeczce. Prezentowała bardzo subtelny typ urody, dłonie miała
delikatne, włosy starannie uczesane, nosiła eleganckie sztruksowe spodnie. Wyglądała, jak
to się kiedyś mówiło, na „panienkę z dobrego domu”. I skąd ona znalazła się wśród tego
wilczego stada?
Wrzask wyrostków nagle ucichł. Któryś z chłopaków zobaczył przez okno, że do brzegu
przybija duży, biały jacht. Cała banda natychmiast wypadła z gospody. Blondynka z
warkoczem także wyszła z nimi na brzeg. Wyglądało na to, że świetnie się czuje w nowej
kompanii.
- Uff - głośno, z ogromną ulgą odsapnął pan Anatol. I zaraz obudziła się w nim ochota do
pouczeń.
- Najlepiej trzymać się od nich z daleka - odezwał się do mnie. - Na szczęście Jeziorak to
bardzo duże jezioro i można będzie jakoś unikać spotkania z nimi. A swoją drogą, dlaczego
milicja nie zrobi porządku z takimi łobuzami?
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hadwao.keep.pl
  •  
     
    Odnośniki
     
     
       
    Copyright 2006 Sitename.com. Designed by Web Page Templates