05 Boleslaw Gaczkowski - Cztery ...

Indeks
05 Boleslaw Gaczkowski - Cztery tony salwa, ksiazki, 1980
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Bolesław Gaczkowski
CZTERY TONY SALWĄ
Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej
Warszawa 1980, wydanie II
Okładkę i stronę tytułową projektował: Jerzy Rozwadowski
Redaktor: Wanda Włoszczak
Redaktor techniczny: Danuta Wdowczyk
Korektor: Sławomir Popielecki
Dwudziestego drugiego lipca 1941 roku, po miesiącu ciężkich zmagań Armii Czerwonej z prącymi ku
Leningradowi i Moskwie niemieckimi wojskami, dowódca pułku bombowców lotnictwa Floty Bałtyckiej,
pułkownik Eugeniusz Preobrażeński, postanowił dokonać podsumowania dotychczasowej działalności
bojowej podległej mu jednostki.
Z dala od stoisk samolotów, wśród przygaszonej długotrwałymi upałami zieleni, rozsiadł się cały
personel latający pułku: piloci, nawigatorzy, strzelcy radiotelegrafiści i strzelcy pokładowi. Kilkugodzinna
przerwa w lotach, tak rzadka w tym okresie, była doskonałą okazją do przeanalizowania skuteczności
uderzeń bombowych.
— Tylko pod Porchowem, w ciągu zaledwie dwóch dni, dziesiątego i jedenastego lipca, nasza ósma
brygada lotnictwa morskiego zniszczyła około sześćdziesięciu czołgów i ponad dwieście pięćdziesiąt
samochodów z żołnierzami i sprzętem. W rejonie jeziora Samro jednostki brygady, w tym i nasz pułk,
unieszkodliwiły około stu pięćdziesięciu czołgów, trzysta samochodów i setki faszystów. Startując po kilka
razy w ciągu dnia, załogi bombowców zniszczyły nieprzyjacielskie przeprawy na rzekach Narwa i Ługa.
Uderzeń dokonano grupami samolotów
DB-3f
, działających wspólnie z myśliwcami i bombowcami
nurkującymi z różnych kierunków i ze średnich wysokości. W wyniku tego zmasowanego ataku przeprawy
zostały całkowicie zniszczone, a nieprzyjaciel...
Między dowódcą pułku a jego podwładnymi stanął zdyszany goniec oficera dyżurnego:
— Towarzyszu pułkowniku, wzywa was do telefonu dowódca brygady.
Nie dadzą długo posiedzieć na trawce — myślał Preobrażeński jadąc do sztabu pułku. Z pewnością
znów wymyślili dla nas ciekawe zadanie.
— Jakie macie plany na dziś? — usłyszał w słuchawce głos pułkownika Łoginowa.
— Akurat zapoznaję załogi z sytuacją na naszym odcinku frontu oraz z wynikami działań brygady i
pułku. Ale jeśli jest dla nas zadanie, to jesteśmy gotowi do startu.
— Będziecie musieli odłożyć tę odprawę — rozległ się energiczny głos w słuchawce. — Natychmiast
przekażcie pułk i przyjeżdżajcie do sztabu brygady. Na wszystko macie dwadzieścia pięć minut!
Pułkownik Preobrażeński stał jak sparaliżowany. Zdejmują ze stanowiska? Ale za co?!
— Czego milczycie? Czy wyraziłem się nie dość jasno? — słowa dowódcy brygady cięły jak nożem.
— Wszystko jasne — westchnął pułkownik. — A komu mam przekazać pułk?
— Majorowi Tużiłkinowi.
Preobrażeński z rezygnacją położył słuchawkę. O co tu chodzi? — zastanawiał się, idąc do gabinetu
swego zastępcy do spraw liniowych. Mam zostawić pułk, którego byłem współorganizatorem, i to w ciągu
dwudziestu pięciu minut...
— Majorze Tużiłkin, przejmujcie natychmiast pułk i nie zadawajcie żadnych pytań. Sam nic nie wiem...
W nakazanym czasie pułkownik Preobrażeński przekazał dowództwo, rozliczył się ze swoją jednostką,
przygotował dokumenty podróży i nie zamieniając słowa z podwładnymi, udał się do sztabu brygady.
— Nie poznaję was, pułkowniku! — powitał go Loginow. — Czyście nie chorzy?
— Rozkaz wykonałem, pułk przekazałem Tużiłkinowi.
— No i dobrze. A teraz porozmawiamy o czymś ważniejszym. Siadajcie. — Preobrażeński w milczeniu
przysiadł na brzegu krzesła. — Dowódca pułku powinien umieć opanować emocje, tym bardziej że nie
zdejmuję was dyscyplinarnie. — Łoginow nie oszczędzał swoich podwładnych. — Chodzi o to, że pierwszy
pułk naszej brygady otrzymuje zadanie, które zdoła wykonać pod kierownictwem tylko takiego człowieka,
za którym wszyscy pójdą w ogień. No i wybraliśmy was...
— A dotychczasowy dowódca? Przecież nie jest zły.
— Pewno, że nie — przerwał mu Loginow — ale tego zadania nie wykona. A jest to zadanie, o jakim
marzy od początku wojny każda załoga samolotu bombowego. Szczegóły poznacie już wkrótce, leci bowiem
do nas ktoś ważny aż z Moskwy.
Tym oczekiwanym gościem był dowódca lotnictwa Marynarki Wojennej ZSRR, generał lejtnant
Siemion Flodorowicz Żaworonkow. Gdy Preobrażeński witał go u trapu samolotu, zameldował się już jako
dowódca pierwszego minowo-torpedowego pułku sił powietrznych Floty Bałtyckiej.
Plan odwetu
Dwudziestego pierwszego lipca 1941 roku o zmierzchu z wojskowych lotnisk Mińska, Orszy, Witebska
i Bobrujska wystartowało kilka grup samolotów objuczonych bombami. Za ich sterami siedzieli fanatyczni,
pozbawieni wszelkich skrupułów piloci, którzy mieli za sobą dziesiątki, a niektórzy i setki lotów bojowych
na miasta i wsie Hiszpanii, Polski, Jugosławii, Grecji, Francji i Anglii, a od miesiąca — również i Związku
Radzieckiego.
Tym razem, zgodnie z rozkazem Hitlera z 8 lipca, potwierdzonym dyrektywą nr 33 z dnia 19 tegoż
miesiąca, lecieli dokonać „druzgocącego uderzenia na centrum bolszewickiego oporu i unieszkodliwić
zorganizowaną ewakuację rosyjskiego aparatu kierowniczego”.
Kilka godzin wcześniej w jednym z budynków sztabowych dowództwa obrony Moskwy zakończyła się
narada z udziałem najwyższych dowódców Armii Czerwonej, jej celem było sprawdzenie stanu czynnej i
biernej obrony przeciwlotniczej stolicy Kraju Rad. Nikt wówczas nie przypuszczał, że już wkrótce realizacja
tego planu poddana będzie surowemu egzaminowi.
Na dźwięk alarmowych syren opustoszały mieszkania i ulice. Zapełniły się schrony i stacje
moskiewskiego metra, niebo zajaśniało blaskiem reflektorów, w peryferyjnych dzielnicach miasta zadudniły
działa przeciwlotnicze. Na dachach domów mieszkalnych i gmachów publicznych pojawiły się ludzkie
figurki w ciężkich, strażackich hełmach.
Mimo nalotu dowództwa i sztaby nie przerwały swej pracy. Ukryte pod kilkunastometrową warstwą
ziemi wysłuchiwały meldunków z rozległych frontów i morskich akwenów, słały tam dyrektywy i rozkazy.
Na jednej ze stacji metra, za przepierzeniem z desek, urządził swój gabinet ludowy komisarz Marynarki
Wojennej ZSRR admirał Nikołaj Kuźniecow. Napływające z frontów wieści nie napawały go optymizmem.
Mimo heroicznego oporu żołnierzy i marynarzy wróg wciąż parł naprzód, rozcinając radzieckie ugrupowania
obronne kolumnami pancernymi i zmechanizowanymi. Nie licząc się ze stratami, Hitler i jego generałowie
pragnęli zakończyć pierwszy etap „rosyjskiej kampanii” jeszcze przed nastaniem zimy, chociaż zdawali
sobie sprawę, że tu, na wschodzie, nie pójdzie im tak łatwo jak, na przykład, we Francji.
Po pierwszych dniach zaskoczenia napaścią hitlerowskich wojsk radziecki opór zaczął tężeć i krzepnąć.
Na lądzie, na morzach i w powietrzu toczyły się zacięte walki, noce przestały być okresem wytchnienia i
odpoczynku.
Tak właśnie było tej lipcowej nocy nad Moskwą. Dzięki sprawnemu działaniu służb obserwacyjno-
-meldunkowych już w znacznej odległości od stolicy Kraju Rad myśliwce obrony przeciwlotniczej, we
współdziałaniu z artylerią i stanowiskami reflektorów, rozczłonkowały szyki niemieckich bombowców i
główną ich część zmusiły do odwrotu. Z ponad dwustu
Junkersów
,
Dornierów
i
Heinkli
, przedarło się nad
miasto zaledwie kilkanaście maszyn, które zbombardowały dzielnice mieszkalne i kilka obiektów kultury.
Do gabinetu admirała Kuźniecowa nie docierały odgłosy artyleryjskiej kanonady i wybuchy bomb, ale
już sama myśl, że nad stolicę Związku Radzieckiego zdołały dotrzeć wrogie samoloty, legła mu ciężarem na
sercu. Admirał siedział zasępiony za ciemnym, mahoniowym biurkiem i nie poruszył się, gdy do pokoju
wszedł szef Sztabu Głównego Marynarki Wojennej ZSRR kontradmirał W. Ałafuzow. Wyraz jego twarzy był
tak samo posępny jak oblicze ludowego komisarza.
— Niemcy bombardują naszą stolicę, a my nie możemy się im zrewanżować...
Admirał ożywił się i spojrzał z zainteresowaniem na szefa sztabu.
— A gdybyśmy tak spróbowali?
Ałafuzow, jak przystało na doświadczonego sztabowca, w lot pojął sugestię Kuźniecowa. Z małego
stolika wziął cyrkiel i podszedł do dużej, ściennej mapy przedstawiającej aktualną sytuację na europejskim
teatrze działań wojennych. Chwilę popatrzył na rdzawą, nieforemną plamę Berlina, po czym przeniósł wzrok
na Moskwę i Leningrad. Przymrużywszy oczy, co zawsze czynił, gdy chciał się skupić, dokonywał w
pamięci obliczeń. Po chwili rozstawił cyrkiel, przyłożył go do linijki i energicznym ruchem wbił jedną jego
nóżkę w środek Berlina, a drugą zatoczył łuk od Zatoki Ryskiej aż za Mińsk.
Ale Mińsk był już w rękach wroga. Pozostawały więc lotniska wokół Moskwy, pod Leningradem i na
wyspach republik nadbałtyckich. Szukając lotniska, z którego w tej złożonej sytuacji byłoby najbliżej do
stolicy hitlerowskich Niemiec, kontradmirał Ałafuzow postawił drugą nóżkę cyrkla pośrodku estońskiej
wyspy Sarema.
— Jeśli samoloty lotnictwa morskiego naszej Floty Bałtyckiej wystartują z tej wyspy i większą część
trasy przebędą nad morzem, nalot na Berlin jest w pełni realny.
Kuźniecow wstał zza biurka i z zainteresowaniem patrzył na czynności szefa sztabu. Potem jeszcze raz
sprawdził wyliczenia i poprosił do gabinetu dowódcę lotnictwa Marynarki Wojennej generała lejtnanta
Żaworonkowa. Już we trzech dokonali bardziej szczegółowych obliczeń nawigatorskich i technicznych, po
czym opracowali wstępny plan operacji.
Generał Żaworonkow promieniał. Sam niejednokrotnie myślał o złożeniu wizyty Hitlerowi i chociaż
byłaby to wizyta z pewnością nie kurtuazyjna, bo w nocy i w dodatku przy akompaniamencie wybuchów
bomb, świat odczytałby ją właściwie, a Göringowi i Goebbelsowi musiałyby jednak wyrosnąć włosy na
dłoni. Zresztą tego samego zdania byli również piloci ciężkich bombowców, z którymi rozmawiał już po
wybuchu wojny. Potrzebny był tylko rozkaz.
I taki rozkaz zostanie wydany.
Jeszcze tej samej nocy admirał Kuźniecow polecił generałowi Żaworonkowowi, aby następnego dnia
poleciał do Tallinna i zorientował się na miejscu, która jednostka przygotowana jest najlepiej do wykonania
tego trudnego, lecz jakże zaszczytnego zadania.
Generał Żaworonkow przebywał nad Bałtykiem kilka dni. Z planem użycia lotników morskich do
nalotu na Berlin zapoznał dowódcę Floty Bałtyckiej, wiceadmirała Władimira Tribuca, i dowódcę sił
powietrznych tej floty, generała majora lotnictwa Samochina. Po krótkiej dyskusji w tym ścisłym gronie
doszedł jednak do wniosku, że trzeba będzie powierzyć tę tajemnicę również dowódcy brygady bombowej,
pułkownikowi Łoginowowi, któremu bezpośrednio podlegał 1 pułk minowo-torpedowy.
Po powrocie do Moskwy generał Żaworonkow natychmiast udał się do admirała Kuźniecowa. W jego
obecności ludowy komisarz Marynarki Wojennej połączył się z Kwaterą Główną Naczelnego Dowództwa i
po niecałej godzinie oczekiwania został wezwany przez Stalina. Przekraczając próg jego rozległego gabinetu
admirał Kuźniecow nie przypuszczał nawet, że zostanie poddany ostremu lotniczemu egzaminowi.
Stalin stał obok oszklonej szafy bibliotecznej i palił fajkę. Przy ogromnym stole, nakrytym rozłożoną
mapą, siedział minister spraw zagranicznych Wiaczesław Mołotow, nowy szef Sztabu Generalnego
marszałek Borys Szaposznikow oraz dowódca Sił Powietrznych ZSRR generał lejtnant Paweł Żigariow. W
miarę jak Kuźniecow referował plan bombowego uderzenia na Berlin, wzrastało zainteresowanie obecnych.
— Jakich samolotów chcecie użyć do tego celu? — spytał Stalin.

DB-3f
, konstrukcji Iljuszyna. Tylko takie samoloty dalekiego zasięgu ma nasze lotnictwo morskie.
— A dlaczego nie posłać tam
Pe-8
? — zwrócił się Stalin do generała Żigariowa. — Przecież mają
znacznie większy udźwig i zasięg.
— Chcielibyśmy ich użyć w drugiej kolejności, towarzyszu Stalin. Nie mamy ich jeszcze zbyt wiele, a
te, którymi dysponujemy, zwalczają niemieckie kolumny pancerne na polu walki oraz zgrupowania siły
żywej i sprzętu na zapleczu wroga.
— Proponuję — włączył się Kuźniecow — aby najpierw lotnictwo morskie przetarło trasę do Berlina,
rozpoznało system jego obrony przeciwlotniczej i określiło cele zapasowe, leżące w zasięgu naszych
samolotów. Noce są jeszcze krótkie, więc maszyny lotnictwa dalekiego zasięgu, startujące spod Moskwy lub
Leningradu, musiałyby część drogi przebywać przy świetle dziennym. Natomiast my, startując z Saremy...
— Pokażcie to na mapie.
Ludowy komisarz Marynarki Wojennej znał już tę trasę na pamięć. Przecież wraz z Ałafuzowem i
Żaworonkowem przemierzali ją dziesiątki razy, określali orientacyjnie punkty zmiany kursu, drogę bojową
nad celem i trasy powrotu.
— Z lotniska Kagul na Saremie, o, stąd właśnie — pokazał ołówkiem punkt leżący w odległości 15
kilometrów na zachód od miasta Kuressaare — jest do Berlina i z powrotem około tysiąc osiemset
kilometrów. Z tego aż tysiąc czterysta trzeba przelecieć nad morzem. I dlatego, że jest to trasa
najbezpieczniejsza, a większość moich pilotów bombowych potrafi latać nad morzem w zwykłych i w
trudnych warunkach atmosferycznych, w dzień i w nocy...
— Jaki jest zasięg tych samolotów? — przerwał mu Szaposznikow.
— Biorąc pod uwagę obecne zużycie silników i płatowców, przecież latamy bardzo intensywnie, nie
większy niż dwa tysiące kilometrów.
— To znaczy, że nad celem załogi będą mogły przebywać najwyżej dziesięć do piętnastu minut, a przy
stracie czasu większej niż pół godziny mogą nie dotrzeć do własnych lotnisk z powodu braku paliwa. A jeśli
nad Saremą będzie mgła?
— Tak... — przerwał krótkie milczenie Stalin. — Niewątpliwie jest to zamierzenie o dużym znaczeniu
politycznym. Powtarzam, politycznym, bo chodzi nam nie tylko o zniszczenie konkretnych obiektów w
Berlinie, to zrobimy lepiej, gdy poślemy tam również nasze czterosilnikowe
Pe-8
, ale i o pokazanie klice
Hitlera, że wbrew temu, co trąbiła jego propaganda, nasze lotnictwo istnieje, działa i zadaje dotkliwe ciosy.
Tę naszą obecność nad Berlinem musimy już teraz zamanifestować...
— Zanim dotrzemy tam na czołgach — dokończył z uśmiechem Mołotow.
— Ile załóg możecie wysłać nad Berlin? — spytał rzeczowy jak zawsze szef Sztabu Generalnego.
— Co najmniej siedemdziesiąt — odpowiedział Żigariow po krótkim namyśle.
— Na początek wyślijcie dwie eskadry — zadecydował Stalin — a na dowódcę wyznaczcie najbardziej
doświadczonego pilota lotnictwa morskiego Floty Bałtyckiej. Odpowiedzialnym za przygotowanie i przebieg
operacji czynię Żaworonkowa. Jeśli rozpoczął już to dzieło, to niech kontynuuje. Tylko, towarzysze,
szanujcie ludzi — dodał żegnając się z Kuźniecowem. — A wy, generale Żigariow, zostańcie jeszcze.
Trałowce i bomby
Kontradmirał Jurij Fiodorowicz Rall wyszedł z gabinetu dowódcy Floty Bałtyckiej wiceadmirała
Tribuca z nie ukrywaną troską. Zadanie, które otrzymał, należało do wyjątkowo trudnych, a właściwie było
najtrudniejsze ze wszystkich, jakie wykonywał od początku wojny. Rozkaz brzmiał krótko: przewieźć z
Kronsztadu na Saremę setki ton paliwa lotniczego i bomb. I to przez zaminowaną Zatokę Fińską, w czasie
gdy hitlerowskie wojska wkroczyły do Estonii i w szybkim tempie zbliżały się do Tallinna.
Jeśli 8 armia nie zdoła powstrzymać naporu faszystów — myślał kontradmirał, to w niedługim czasie
cały Archipelag Moonsundzki może znaleźć się na tyłach niemieckich, a wówczas cztery jego największe
wyspy — Sarema, Hiuma, Muhu i Wormsi — znajdą się w bezpośredniej strefie zagrożenia nie tylko z
powietrza, ale od morza i lądu.
Sarema. Największa z wysp archipelagu, o powierzchni 2714 kilometrów kwadratowych. Nizinna,
zbudowana z wapieni i dolomitów. Ma urozmaiconą roślinność w postaci lasów iglastych i mieszanych,
rozległe łąki i duże skupiska krzewów jałowcowych. Połączona groblą z wyspą Muhu, stanowi ważny
bastion blokujący wejście do Zatoki Ryskiej i kontrolujący żeglugę w Zatoce Fińskiej. Zamieszkują ją
przeważnie rybacy, rolnicy i hodowcy bydła.
Rall czytał kiedyś w jakiejś książce, że to właśnie mieszkańcy Saremy i Muhu w lutym 1919 roku pod
przewodnictwem biednego chłopa Kojta wystąpili przeciwko estońskiej burżuazji i obcym interwentom.
Bezpośrednią przyczyną powstania był dekret władz o mobilizacji mieszkańców wysp do armii walczącej
przeciwko bolszewikom. Burżuazja, tłumiąc krwawo powstanie, rozstrzelała bez sądu setki rolników i
rybaków. Wraz z nimi zginął Kojt.
Rall pamiętał tamte burzliwe czasy, bo jako młody chłopak brał udział w pierwszej wojnie światowej,
potem w rewolucji, by wreszcie w 1919 roku, właśnie wtedy, kiedy estońska burżuazja topiła we krwi hasła
wolności i sprawiedliwości społecznej wysuwane przez powstańców, walczyć z angielskimi interwentami.
Był wówczas pierwszym dowódcą okrętu liniowego „Marat”.
Wojna niemiecko-radziecka zastała go na stanowisku dowódcy dość licznego zespołu stawiaczy min i
trałowców. I właśnie teraz jeden z tych okrętów powinien wykonać zadanie zlecone przez dowódcę Floty
Bałtyckiej.
Wybór padł na szybki trałowiec „Szpil”, którym dowodził starszy lejtnant Nikołaj Siergiejewicz
Debiełow.
Nie bawiąc się w żadne wstępy, Rall zapoznał Nikołaja z istotą zadania:
— Trzeba jak najszybciej dostarczyć na Saremę bomby różnego rodzaju.
Debiełow spytał tylko:
— Gdzie mam przyjąć ładunek?
— W Oranienbaumie. Tam już na was czekają.
Gdy tylko Debiełow wkroczył na pokład trałowca, okręt od razu ożył. Nawigator zabrał się do
wykreślania trasy, mechanik sprawdził stan paliwa i smarów, bosman wraz z marynarzami krzątali się po
pokładzie. Po chwili zaterkotała winda i kotwica wyjrzała z wody.
Szli nocą. Niebo straciło już piękną barwę, utrzymującą się tu od połowy czerwca do połowy lipca,
kiedy to słońce tylko na chwilę chowa się za horyzont. Było jednak na tyle widno, że mogli płynąć bez
pozycyjnych świateł.
Bomby brali z samochodów, z konnych wozów lub wprost z ziemi. Było ich dużo, bardzo dużo, toteż
znaczna część została złożona na pokładzie. Przykryte brezentem przypominały pnie drzew, lub raczej, jak
zauważył któryś z marynarzy, beczki z piwem. Gdyby jeszcze wiedzieli, kto będzie pił to piwo...
Trałowiec był już gotów do drogi, gdy na pokład wszedł kierownik składnicy bomb i spytał Debiełowa:
— A gdzie mamy złożyć zapalniki do bomb? Uprzedzam, że to zabawki bardzo delikatne!
— Najlepiej będzie, gdy umieścicie je w kajutach załogi. Zaraz tam poślę kilku marynarzy, aby
odpowiednio zamocowali skrzynki z tymi, jak powiadacie, „zabawkami”.
Po kilku minutach molo rozmyło się w przybrzeżnej mgiełce. Przed nimi prawie dwieście mil żeglugi
po Fińskim Zalewie, nafaszerowanym minami jak świąteczne ciasto rodzynkami.
Im dalej od Kronsztadu, tym czujniej pełnili wachtę oficerowie i marynarze. Sygnaliści Szyłow i Biełow
niemal nie opuszczali lunet od oczu. Wiedzieli dobrze, że w każdej chwili zza wypiętrzonych cumulusów
mogą spłynąć na okręt
Junkersy
lub
Messerschmitty
, a za błyszczącymi grzebieniami fal może kryć się
peryskop wrogiego okrętu podwodnego. Do tego jeszcze miny...
— Mina na kursie!
Okręt wykonał płynny zwrot i czarna kula znalazła się za rufą. Na komendę oficera ogniowego
natychmiast skierowały się na nią lufy sprzężonych, szybkostrzelnych działek.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hadwao.keep.pl
  •  
     
    Odnośniki
     
     
       
    Copyright 2006 Sitename.com. Designed by Web Page Templates