|
05 Boleslaw Gaczkowski - Cztery tony salwa, ksiazki, 1980 |
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] Bolesław Gaczkowski CZTERY TONY SALWĄ Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej Warszawa 1980, wydanie II Okładkę i stronę tytułową projektował: Jerzy Rozwadowski Redaktor: Wanda Włoszczak Redaktor techniczny: Danuta Wdowczyk Korektor: Sławomir Popielecki Dwudziestego drugiego lipca 1941 roku, po miesiącu ciężkich zmagań Armii Czerwonej z prącymi ku Leningradowi i Moskwie niemieckimi wojskami, dowódca pułku bombowców lotnictwa Floty Bałtyckiej, pułkownik Eugeniusz Preobrażeński, postanowił dokonać podsumowania dotychczasowej działalności bojowej podległej mu jednostki. Z dala od stoisk samolotów, wśród przygaszonej długotrwałymi upałami zieleni, rozsiadł się cały personel latający pułku: piloci, nawigatorzy, strzelcy radiotelegrafiści i strzelcy pokładowi. Kilkugodzinna przerwa w lotach, tak rzadka w tym okresie, była doskonałą okazją do przeanalizowania skuteczności uderzeń bombowych. — Tylko pod Porchowem, w ciągu zaledwie dwóch dni, dziesiątego i jedenastego lipca, nasza ósma brygada lotnictwa morskiego zniszczyła około sześćdziesięciu czołgów i ponad dwieście pięćdziesiąt samochodów z żołnierzami i sprzętem. W rejonie jeziora Samro jednostki brygady, w tym i nasz pułk, unieszkodliwiły około stu pięćdziesięciu czołgów, trzysta samochodów i setki faszystów. Startując po kilka razy w ciągu dnia, załogi bombowców zniszczyły nieprzyjacielskie przeprawy na rzekach Narwa i Ługa. Uderzeń dokonano grupami samolotów DB-3f , działających wspólnie z myśliwcami i bombowcami nurkującymi z różnych kierunków i ze średnich wysokości. W wyniku tego zmasowanego ataku przeprawy zostały całkowicie zniszczone, a nieprzyjaciel... Między dowódcą pułku a jego podwładnymi stanął zdyszany goniec oficera dyżurnego: — Towarzyszu pułkowniku, wzywa was do telefonu dowódca brygady. Nie dadzą długo posiedzieć na trawce — myślał Preobrażeński jadąc do sztabu pułku. Z pewnością znów wymyślili dla nas ciekawe zadanie. — Jakie macie plany na dziś? — usłyszał w słuchawce głos pułkownika Łoginowa. — Akurat zapoznaję załogi z sytuacją na naszym odcinku frontu oraz z wynikami działań brygady i pułku. Ale jeśli jest dla nas zadanie, to jesteśmy gotowi do startu. — Będziecie musieli odłożyć tę odprawę — rozległ się energiczny głos w słuchawce. — Natychmiast przekażcie pułk i przyjeżdżajcie do sztabu brygady. Na wszystko macie dwadzieścia pięć minut! Pułkownik Preobrażeński stał jak sparaliżowany. Zdejmują ze stanowiska? Ale za co?! — Czego milczycie? Czy wyraziłem się nie dość jasno? — słowa dowódcy brygady cięły jak nożem. — Wszystko jasne — westchnął pułkownik. — A komu mam przekazać pułk? — Majorowi Tużiłkinowi. Preobrażeński z rezygnacją położył słuchawkę. O co tu chodzi? — zastanawiał się, idąc do gabinetu swego zastępcy do spraw liniowych. Mam zostawić pułk, którego byłem współorganizatorem, i to w ciągu dwudziestu pięciu minut... — Majorze Tużiłkin, przejmujcie natychmiast pułk i nie zadawajcie żadnych pytań. Sam nic nie wiem... W nakazanym czasie pułkownik Preobrażeński przekazał dowództwo, rozliczył się ze swoją jednostką, przygotował dokumenty podróży i nie zamieniając słowa z podwładnymi, udał się do sztabu brygady. — Nie poznaję was, pułkowniku! — powitał go Loginow. — Czyście nie chorzy? — Rozkaz wykonałem, pułk przekazałem Tużiłkinowi. — No i dobrze. A teraz porozmawiamy o czymś ważniejszym. Siadajcie. — Preobrażeński w milczeniu przysiadł na brzegu krzesła. — Dowódca pułku powinien umieć opanować emocje, tym bardziej że nie zdejmuję was dyscyplinarnie. — Łoginow nie oszczędzał swoich podwładnych. — Chodzi o to, że pierwszy pułk naszej brygady otrzymuje zadanie, które zdoła wykonać pod kierownictwem tylko takiego człowieka, za którym wszyscy pójdą w ogień. No i wybraliśmy was... — A dotychczasowy dowódca? Przecież nie jest zły. — Pewno, że nie — przerwał mu Loginow — ale tego zadania nie wykona. A jest to zadanie, o jakim marzy od początku wojny każda załoga samolotu bombowego. Szczegóły poznacie już wkrótce, leci bowiem do nas ktoś ważny aż z Moskwy. Tym oczekiwanym gościem był dowódca lotnictwa Marynarki Wojennej ZSRR, generał lejtnant Siemion Flodorowicz Żaworonkow. Gdy Preobrażeński witał go u trapu samolotu, zameldował się już jako dowódca pierwszego minowo-torpedowego pułku sił powietrznych Floty Bałtyckiej. Plan odwetu Dwudziestego pierwszego lipca 1941 roku o zmierzchu z wojskowych lotnisk Mińska, Orszy, Witebska i Bobrujska wystartowało kilka grup samolotów objuczonych bombami. Za ich sterami siedzieli fanatyczni, pozbawieni wszelkich skrupułów piloci, którzy mieli za sobą dziesiątki, a niektórzy i setki lotów bojowych na miasta i wsie Hiszpanii, Polski, Jugosławii, Grecji, Francji i Anglii, a od miesiąca — również i Związku Radzieckiego. Tym razem, zgodnie z rozkazem Hitlera z 8 lipca, potwierdzonym dyrektywą nr 33 z dnia 19 tegoż miesiąca, lecieli dokonać „druzgocącego uderzenia na centrum bolszewickiego oporu i unieszkodliwić zorganizowaną ewakuację rosyjskiego aparatu kierowniczego”. Kilka godzin wcześniej w jednym z budynków sztabowych dowództwa obrony Moskwy zakończyła się narada z udziałem najwyższych dowódców Armii Czerwonej, jej celem było sprawdzenie stanu czynnej i biernej obrony przeciwlotniczej stolicy Kraju Rad. Nikt wówczas nie przypuszczał, że już wkrótce realizacja tego planu poddana będzie surowemu egzaminowi. Na dźwięk alarmowych syren opustoszały mieszkania i ulice. Zapełniły się schrony i stacje moskiewskiego metra, niebo zajaśniało blaskiem reflektorów, w peryferyjnych dzielnicach miasta zadudniły działa przeciwlotnicze. Na dachach domów mieszkalnych i gmachów publicznych pojawiły się ludzkie figurki w ciężkich, strażackich hełmach. Mimo nalotu dowództwa i sztaby nie przerwały swej pracy. Ukryte pod kilkunastometrową warstwą ziemi wysłuchiwały meldunków z rozległych frontów i morskich akwenów, słały tam dyrektywy i rozkazy. Na jednej ze stacji metra, za przepierzeniem z desek, urządził swój gabinet ludowy komisarz Marynarki Wojennej ZSRR admirał Nikołaj Kuźniecow. Napływające z frontów wieści nie napawały go optymizmem. Mimo heroicznego oporu żołnierzy i marynarzy wróg wciąż parł naprzód, rozcinając radzieckie ugrupowania obronne kolumnami pancernymi i zmechanizowanymi. Nie licząc się ze stratami, Hitler i jego generałowie pragnęli zakończyć pierwszy etap „rosyjskiej kampanii” jeszcze przed nastaniem zimy, chociaż zdawali sobie sprawę, że tu, na wschodzie, nie pójdzie im tak łatwo jak, na przykład, we Francji. Po pierwszych dniach zaskoczenia napaścią hitlerowskich wojsk radziecki opór zaczął tężeć i krzepnąć. Na lądzie, na morzach i w powietrzu toczyły się zacięte walki, noce przestały być okresem wytchnienia i odpoczynku. Tak właśnie było tej lipcowej nocy nad Moskwą. Dzięki sprawnemu działaniu służb obserwacyjno- -meldunkowych już w znacznej odległości od stolicy Kraju Rad myśliwce obrony przeciwlotniczej, we współdziałaniu z artylerią i stanowiskami reflektorów, rozczłonkowały szyki niemieckich bombowców i główną ich część zmusiły do odwrotu. Z ponad dwustu Junkersów , Dornierów i Heinkli , przedarło się nad miasto zaledwie kilkanaście maszyn, które zbombardowały dzielnice mieszkalne i kilka obiektów kultury. Do gabinetu admirała Kuźniecowa nie docierały odgłosy artyleryjskiej kanonady i wybuchy bomb, ale już sama myśl, że nad stolicę Związku Radzieckiego zdołały dotrzeć wrogie samoloty, legła mu ciężarem na sercu. Admirał siedział zasępiony za ciemnym, mahoniowym biurkiem i nie poruszył się, gdy do pokoju wszedł szef Sztabu Głównego Marynarki Wojennej ZSRR kontradmirał W. Ałafuzow. Wyraz jego twarzy był tak samo posępny jak oblicze ludowego komisarza. — Niemcy bombardują naszą stolicę, a my nie możemy się im zrewanżować... Admirał ożywił się i spojrzał z zainteresowaniem na szefa sztabu. — A gdybyśmy tak spróbowali? Ałafuzow, jak przystało na doświadczonego sztabowca, w lot pojął sugestię Kuźniecowa. Z małego stolika wziął cyrkiel i podszedł do dużej, ściennej mapy przedstawiającej aktualną sytuację na europejskim teatrze działań wojennych. Chwilę popatrzył na rdzawą, nieforemną plamę Berlina, po czym przeniósł wzrok na Moskwę i Leningrad. Przymrużywszy oczy, co zawsze czynił, gdy chciał się skupić, dokonywał w pamięci obliczeń. Po chwili rozstawił cyrkiel, przyłożył go do linijki i energicznym ruchem wbił jedną jego nóżkę w środek Berlina, a drugą zatoczył łuk od Zatoki Ryskiej aż za Mińsk. Ale Mińsk był już w rękach wroga. Pozostawały więc lotniska wokół Moskwy, pod Leningradem i na wyspach republik nadbałtyckich. Szukając lotniska, z którego w tej złożonej sytuacji byłoby najbliżej do stolicy hitlerowskich Niemiec, kontradmirał Ałafuzow postawił drugą nóżkę cyrkla pośrodku estońskiej wyspy Sarema. — Jeśli samoloty lotnictwa morskiego naszej Floty Bałtyckiej wystartują z tej wyspy i większą część trasy przebędą nad morzem, nalot na Berlin jest w pełni realny. Kuźniecow wstał zza biurka i z zainteresowaniem patrzył na czynności szefa sztabu. Potem jeszcze raz sprawdził wyliczenia i poprosił do gabinetu dowódcę lotnictwa Marynarki Wojennej generała lejtnanta Żaworonkowa. Już we trzech dokonali bardziej szczegółowych obliczeń nawigatorskich i technicznych, po czym opracowali wstępny plan operacji. Generał Żaworonkow promieniał. Sam niejednokrotnie myślał o złożeniu wizyty Hitlerowi i chociaż byłaby to wizyta z pewnością nie kurtuazyjna, bo w nocy i w dodatku przy akompaniamencie wybuchów bomb, świat odczytałby ją właściwie, a Göringowi i Goebbelsowi musiałyby jednak wyrosnąć włosy na dłoni. Zresztą tego samego zdania byli również piloci ciężkich bombowców, z którymi rozmawiał już po wybuchu wojny. Potrzebny był tylko rozkaz. I taki rozkaz zostanie wydany. Jeszcze tej samej nocy admirał Kuźniecow polecił generałowi Żaworonkowowi, aby następnego dnia poleciał do Tallinna i zorientował się na miejscu, która jednostka przygotowana jest najlepiej do wykonania tego trudnego, lecz jakże zaszczytnego zadania. Generał Żaworonkow przebywał nad Bałtykiem kilka dni. Z planem użycia lotników morskich do nalotu na Berlin zapoznał dowódcę Floty Bałtyckiej, wiceadmirała Władimira Tribuca, i dowódcę sił powietrznych tej floty, generała majora lotnictwa Samochina. Po krótkiej dyskusji w tym ścisłym gronie doszedł jednak do wniosku, że trzeba będzie powierzyć tę tajemnicę również dowódcy brygady bombowej, pułkownikowi Łoginowowi, któremu bezpośrednio podlegał 1 pułk minowo-torpedowy. Po powrocie do Moskwy generał Żaworonkow natychmiast udał się do admirała Kuźniecowa. W jego obecności ludowy komisarz Marynarki Wojennej połączył się z Kwaterą Główną Naczelnego Dowództwa i po niecałej godzinie oczekiwania został wezwany przez Stalina. Przekraczając próg jego rozległego gabinetu admirał Kuźniecow nie przypuszczał nawet, że zostanie poddany ostremu lotniczemu egzaminowi. Stalin stał obok oszklonej szafy bibliotecznej i palił fajkę. Przy ogromnym stole, nakrytym rozłożoną mapą, siedział minister spraw zagranicznych Wiaczesław Mołotow, nowy szef Sztabu Generalnego marszałek Borys Szaposznikow oraz dowódca Sił Powietrznych ZSRR generał lejtnant Paweł Żigariow. W miarę jak Kuźniecow referował plan bombowego uderzenia na Berlin, wzrastało zainteresowanie obecnych. — Jakich samolotów chcecie użyć do tego celu? — spytał Stalin. — DB-3f , konstrukcji Iljuszyna. Tylko takie samoloty dalekiego zasięgu ma nasze lotnictwo morskie. — A dlaczego nie posłać tam Pe-8 ? — zwrócił się Stalin do generała Żigariowa. — Przecież mają znacznie większy udźwig i zasięg. — Chcielibyśmy ich użyć w drugiej kolejności, towarzyszu Stalin. Nie mamy ich jeszcze zbyt wiele, a te, którymi dysponujemy, zwalczają niemieckie kolumny pancerne na polu walki oraz zgrupowania siły żywej i sprzętu na zapleczu wroga. — Proponuję — włączył się Kuźniecow — aby najpierw lotnictwo morskie przetarło trasę do Berlina, rozpoznało system jego obrony przeciwlotniczej i określiło cele zapasowe, leżące w zasięgu naszych samolotów. Noce są jeszcze krótkie, więc maszyny lotnictwa dalekiego zasięgu, startujące spod Moskwy lub Leningradu, musiałyby część drogi przebywać przy świetle dziennym. Natomiast my, startując z Saremy... — Pokażcie to na mapie. Ludowy komisarz Marynarki Wojennej znał już tę trasę na pamięć. Przecież wraz z Ałafuzowem i Żaworonkowem przemierzali ją dziesiątki razy, określali orientacyjnie punkty zmiany kursu, drogę bojową nad celem i trasy powrotu. — Z lotniska Kagul na Saremie, o, stąd właśnie — pokazał ołówkiem punkt leżący w odległości 15 kilometrów na zachód od miasta Kuressaare — jest do Berlina i z powrotem około tysiąc osiemset kilometrów. Z tego aż tysiąc czterysta trzeba przelecieć nad morzem. I dlatego, że jest to trasa najbezpieczniejsza, a większość moich pilotów bombowych potrafi latać nad morzem w zwykłych i w trudnych warunkach atmosferycznych, w dzień i w nocy... — Jaki jest zasięg tych samolotów? — przerwał mu Szaposznikow. — Biorąc pod uwagę obecne zużycie silników i płatowców, przecież latamy bardzo intensywnie, nie większy niż dwa tysiące kilometrów. — To znaczy, że nad celem załogi będą mogły przebywać najwyżej dziesięć do piętnastu minut, a przy stracie czasu większej niż pół godziny mogą nie dotrzeć do własnych lotnisk z powodu braku paliwa. A jeśli nad Saremą będzie mgła? — Tak... — przerwał krótkie milczenie Stalin. — Niewątpliwie jest to zamierzenie o dużym znaczeniu politycznym. Powtarzam, politycznym, bo chodzi nam nie tylko o zniszczenie konkretnych obiektów w Berlinie, to zrobimy lepiej, gdy poślemy tam również nasze czterosilnikowe Pe-8 , ale i o pokazanie klice Hitlera, że wbrew temu, co trąbiła jego propaganda, nasze lotnictwo istnieje, działa i zadaje dotkliwe ciosy. Tę naszą obecność nad Berlinem musimy już teraz zamanifestować... — Zanim dotrzemy tam na czołgach — dokończył z uśmiechem Mołotow. — Ile załóg możecie wysłać nad Berlin? — spytał rzeczowy jak zawsze szef Sztabu Generalnego. — Co najmniej siedemdziesiąt — odpowiedział Żigariow po krótkim namyśle. — Na początek wyślijcie dwie eskadry — zadecydował Stalin — a na dowódcę wyznaczcie najbardziej doświadczonego pilota lotnictwa morskiego Floty Bałtyckiej. Odpowiedzialnym za przygotowanie i przebieg operacji czynię Żaworonkowa. Jeśli rozpoczął już to dzieło, to niech kontynuuje. Tylko, towarzysze, szanujcie ludzi — dodał żegnając się z Kuźniecowem. — A wy, generale Żigariow, zostańcie jeszcze. Trałowce i bomby Kontradmirał Jurij Fiodorowicz Rall wyszedł z gabinetu dowódcy Floty Bałtyckiej wiceadmirała Tribuca z nie ukrywaną troską. Zadanie, które otrzymał, należało do wyjątkowo trudnych, a właściwie było najtrudniejsze ze wszystkich, jakie wykonywał od początku wojny. Rozkaz brzmiał krótko: przewieźć z Kronsztadu na Saremę setki ton paliwa lotniczego i bomb. I to przez zaminowaną Zatokę Fińską, w czasie gdy hitlerowskie wojska wkroczyły do Estonii i w szybkim tempie zbliżały się do Tallinna. Jeśli 8 armia nie zdoła powstrzymać naporu faszystów — myślał kontradmirał, to w niedługim czasie cały Archipelag Moonsundzki może znaleźć się na tyłach niemieckich, a wówczas cztery jego największe wyspy — Sarema, Hiuma, Muhu i Wormsi — znajdą się w bezpośredniej strefie zagrożenia nie tylko z powietrza, ale od morza i lądu. Sarema. Największa z wysp archipelagu, o powierzchni 2714 kilometrów kwadratowych. Nizinna, zbudowana z wapieni i dolomitów. Ma urozmaiconą roślinność w postaci lasów iglastych i mieszanych, rozległe łąki i duże skupiska krzewów jałowcowych. Połączona groblą z wyspą Muhu, stanowi ważny bastion blokujący wejście do Zatoki Ryskiej i kontrolujący żeglugę w Zatoce Fińskiej. Zamieszkują ją przeważnie rybacy, rolnicy i hodowcy bydła. Rall czytał kiedyś w jakiejś książce, że to właśnie mieszkańcy Saremy i Muhu w lutym 1919 roku pod przewodnictwem biednego chłopa Kojta wystąpili przeciwko estońskiej burżuazji i obcym interwentom. Bezpośrednią przyczyną powstania był dekret władz o mobilizacji mieszkańców wysp do armii walczącej przeciwko bolszewikom. Burżuazja, tłumiąc krwawo powstanie, rozstrzelała bez sądu setki rolników i rybaków. Wraz z nimi zginął Kojt. Rall pamiętał tamte burzliwe czasy, bo jako młody chłopak brał udział w pierwszej wojnie światowej, potem w rewolucji, by wreszcie w 1919 roku, właśnie wtedy, kiedy estońska burżuazja topiła we krwi hasła wolności i sprawiedliwości społecznej wysuwane przez powstańców, walczyć z angielskimi interwentami. Był wówczas pierwszym dowódcą okrętu liniowego „Marat”. Wojna niemiecko-radziecka zastała go na stanowisku dowódcy dość licznego zespołu stawiaczy min i trałowców. I właśnie teraz jeden z tych okrętów powinien wykonać zadanie zlecone przez dowódcę Floty Bałtyckiej. Wybór padł na szybki trałowiec „Szpil”, którym dowodził starszy lejtnant Nikołaj Siergiejewicz Debiełow. Nie bawiąc się w żadne wstępy, Rall zapoznał Nikołaja z istotą zadania: — Trzeba jak najszybciej dostarczyć na Saremę bomby różnego rodzaju. Debiełow spytał tylko: — Gdzie mam przyjąć ładunek? — W Oranienbaumie. Tam już na was czekają. Gdy tylko Debiełow wkroczył na pokład trałowca, okręt od razu ożył. Nawigator zabrał się do wykreślania trasy, mechanik sprawdził stan paliwa i smarów, bosman wraz z marynarzami krzątali się po pokładzie. Po chwili zaterkotała winda i kotwica wyjrzała z wody. Szli nocą. Niebo straciło już piękną barwę, utrzymującą się tu od połowy czerwca do połowy lipca, kiedy to słońce tylko na chwilę chowa się za horyzont. Było jednak na tyle widno, że mogli płynąć bez pozycyjnych świateł. Bomby brali z samochodów, z konnych wozów lub wprost z ziemi. Było ich dużo, bardzo dużo, toteż znaczna część została złożona na pokładzie. Przykryte brezentem przypominały pnie drzew, lub raczej, jak zauważył któryś z marynarzy, beczki z piwem. Gdyby jeszcze wiedzieli, kto będzie pił to piwo... Trałowiec był już gotów do drogi, gdy na pokład wszedł kierownik składnicy bomb i spytał Debiełowa: — A gdzie mamy złożyć zapalniki do bomb? Uprzedzam, że to zabawki bardzo delikatne! — Najlepiej będzie, gdy umieścicie je w kajutach załogi. Zaraz tam poślę kilku marynarzy, aby odpowiednio zamocowali skrzynki z tymi, jak powiadacie, „zabawkami”. Po kilku minutach molo rozmyło się w przybrzeżnej mgiełce. Przed nimi prawie dwieście mil żeglugi po Fińskim Zalewie, nafaszerowanym minami jak świąteczne ciasto rodzynkami. Im dalej od Kronsztadu, tym czujniej pełnili wachtę oficerowie i marynarze. Sygnaliści Szyłow i Biełow niemal nie opuszczali lunet od oczu. Wiedzieli dobrze, że w każdej chwili zza wypiętrzonych cumulusów mogą spłynąć na okręt Junkersy lub Messerschmitty , a za błyszczącymi grzebieniami fal może kryć się peryskop wrogiego okrętu podwodnego. Do tego jeszcze miny... — Mina na kursie! Okręt wykonał płynny zwrot i czarna kula znalazła się za rufą. Na komendę oficera ogniowego natychmiast skierowały się na nią lufy sprzężonych, szybkostrzelnych działek.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhadwao.keep.pl
|
|
|
|
|
Odnośniki |
|
- Indeks
- 1 Kingsbury Karen i Smalley Gary - Historia rodziny Baxterów 01 - Ocalenie 01 - Ocalenie, książki, Historia Rodziny Baxterów
- 09 - Kult - Lincoln Child;Douglas Preston, Książki, Lincoln Child, Douglas Preston - Cykl Pendergast
- 06 - Taniec smierci - Lincoln Child;Douglas Preston, Książki, Lincoln Child, Douglas Preston - Cykl Pendergast
- 11. Ciało człowieka - Koordynacja ruchowa - Świat Wiedzy, Książki i czasopisma - Biologia, Świat Wiedzy - Ciało człowieka
- 08 Long Nathan - Przygody Gotreka i Felixa - Zabójca orków, Książki, Przygody Gotreka i Felixa
- 100 Technik Plastycznych - Lewicka J, Książki dotyczące edukacji plastycznej , zabaw plastycznych, technik plastycznych i arteterapii
- 1 część Zmierzch - Stephenie Meyer, -- E-boki -Super Książki ------------FREE------------, Stephenie Meyer Kompletna Saga ZMIERZCH , KSIĘŻYC W NOWIU , ZAĆMIENIE , PRZED ŚWITEM
- 07 Reichs Kathy - PoniedziaĹ‚kowa Ĺ»aĹ‚oba (Monday Mourning), książki kathy reichs
- 06 King William - Przygody Gotreka i Felixa - Zabójca Wampirów, książki, King William
- 058. Roberts Nora - Irlandzka wróżka 01 - Irlandzka wróżka, Nowe książki-romanse, Orchidea
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- papierniczy.opx.pl
|
|
|