064.Pod Szlachetnym Koniem - ...

Indeks
064.Pod Szlachetnym Koniem - antologia, e-booki, +Klub Srebrnego Klucza
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Joe Alex (Maciej Słomczyński)
Maurice S. Andrews (Andrzej Szczypiorski)
Noël Randon (Tadeusz Kwiatkowski)
Pod Szlachetnym Koniem
Niechaj odnajdą swoich wrogów
Śledztwo przy ulicy Laos
Weekend w pensjonacie „Cyprys”
Pod Szlachetnym Koniem
1
Joe Alex
(Maciej Słomczyński)
„Niechaj odnajdą swoich wrogów”
Wielcy bogowie, którzy nad głowami
Naszymi gromy tej burzy rozdarli,
Niechaj odnajdą teraz swoich wrogów.
Zadrżyj, nędzniku, tający przed prawem
Swe zbrodnie. Skryj się, ręko krwią splamiona.
William Szekspir Król Lear, akt III, scena 2
tłum. Maciej Słomczyński
2
1. „Jowialny Mister Knox”
Joe Alex odłożył gazetę, w której pomimo rozpaczliwych wysiłków nie umiał znaleźć
ani jednej interesującej wiadomości. Przymknął znużone oczy i westchnął. Był bardzo
zmęczony. Gdzieś poza szeroką, cicho podzwaniającą taflą olbrzymiej szyby,
zajmującej prawie całą ścianę poczekalni, grzmiały zapuszczane nierówno silniki
wielkiego samolotu pasażerskiego i siedzący doznawał wrażenia, że przytłumione
wibracje motorów wstrząsają wszystkimi komórkami jego mózgu. A mózg ten był
umęczony tygodniem niemijającego upału, tygodniem wypełnionym setkami
zdawkowych rozmów z ludźmi życzącymi mu jak najlepiej, a najbardziej umęczony
mowami pożegnalnymi w czasie bankietu, który zakończył się przed niecałą godziną,
a trwał od wczesnego popołudnia.
Na szczęście port lotniczy Ian Smuts leżał dostatecznie daleko poza miastem, aby
Alexowi udało się pozbyć wszystkich odprowadzających poza prezesem Klubu
Południowoafrykańskich Miłośników Książki Kryminalnej. Prezes, który w ciągu
ostatnich siedmiu dni pełnił wobec niego obowiązki gospodarza, nie pozwolił mu wziąć
taksówki, odwiózł własnym samochodem na lotnisko, ale pożegnał go przed dworcem,
gdyż wypił podczas bankietu trochę za wiele i najwyraźniej obawiał się późnego
powrotu przez opustoszałe ulice miasta, na których czyhały patrole policji drogowej,
tak bardzo zawsze zainteresowane trzeźwością kierowców.
Tak więc Joe wysiadł sam, niosąc w jednej ręce niewielki podróżny neseser, a w
drugiej bukiet wspaniałych białych róż o na wpół rozwiniętych koronach.
Teraz, kiedy siedział zagłębiony w zdradliwie miękkim fotelu małej, bocznej poczekalni
dworcowej, przeznaczonej dla pasażerów ruchu międzynarodowego, leżące na stoliku
róże przypomniały mu nagle Karolinę. Lubił patrzeć na Karolinę z kwiatami, a te były
bardzo piękne, świeże jeszcze zupełnie, z kropelkami rosy osiadłymi na płatkach.
W kropelkach odbijały się maleńkie lampy oświetlające salę.
Westchnął. Pożałował nagle, że nie ma tu Karoliny. Byłoby jej do twarzy z tymi
kwiatami. Miała wrodzony dar posługiwania się otaczającymi przedmiotami dla
podkreślenia swojej urody, a robiła to tak mimowolnie, że…
Myśl przerwała się. Joe z wysiłkiem opanował pragnienie oparcia głowy na poręczy
fotela. Powrócił spojrzeniem do białych róż. Kiedy samolot po przeleceniu nad całym
kontynentem afrykańskim, nad Morzem Śródziemnym i Europą, wyląduje wreszcie
w Londynie, zwiędną już chyba zupełnie. A może poprosić stewardesę, żeby włożyła
je do wody?
To by było przyjemne i takie niecodzienne: dać Karolinie róże z Afryki. Wprost
z lotniska pojedzie do domu, wykąpie się, przebierze, przejrzy pocztę i wyruszy na
poszukiwanie tej śmiesznej, bardzo poważnej dziewczyny, o której nigdy nie potrafi
myśleć obojętnie. Nie zawiadomił jej o dniu i godzinie swego przyjazdu. Nigdy nie
pisywali do siebie i nie telefonowali, jeżeli któreś z nich było za granicą. Kochali się już
od kilku lat trudną miłością wolnych, niezależnych ludzi i wiedzieli oboje instynktownie,
że miłość ta będzie tym prawdziwsza i bardziej trwała, im mniej będzie w niej
obowiązków i stereotypowej uprzejmości, a więcej swobody i odruchowego działania.
3
Tak. To będzie najlepsze: od rana wyruszy na poszukiwanie Karoliny z bukietem róż,
jeżeli nie tym, to w każdym razie podobnym…
Myśl ta ożywiła go trochę, ale po chwili projekt wydał mu się śmieszny.
— O Boże… — mruknął — przecież ten samolot powinien już tu być…
Ale samolotu jeszcze nie było. Zainstalowany w poczekalni megafon milczał. Joe wyjął
chustkę i otarł nią czoło. Pomimo klimatyzacji i pracujących niestrudzenie i cicho
wentylatorów pod sufitem, powietrze było ciężkie, parne i przesycone lepką wilgocią.
W tej samej chwili, kiedy Joe westchnął po raz drugi, megafon ożył. Rozległ się
melodyjny, kobiecy głos:
— Uwaga! Uwaga!
Alex szybko uniósł głowę. Owalny, elektryczny zegar na ścianie poczekalni wskazywał
godzinę dwudziestą drugą trzydzieści.
— …podróżnych udających się do Capetown prosimy o zajęcie miejsc w samolocie
znajdującym się przed głównym wejściem dworca! — dokończył głośnik i ucichł.
Joe opadł na fotel i rozejrzał się leniwie. Kilka stolików, zajmujących wnętrze salki,
było zajętych, ale w sumie osób udających się w kierunku Londynu było bardzo
niewiele.
Przy najbliższym stoliku, na wprost okna, siedziała profilem do patrzącego młoda
i bardzo ładna kobieta, ubrana z może nieco zbyt wyzywającą elegancją. Wszystko,
co miała na sobie, wydawało się o włos za obcisłe, jak gdyby dla podkreślenia uroków
budowy ciała, a maleńki, czerwony kapelusik, osadzony na czarnych, gładkich
włosach, wydał się Alexowi odrobinę zbyt czerwony. Przy fotelu siedzącej, która
przeglądała magazyn ilustrowany, stała niewielka, elegancka walizka, niemal
całkowicie oklejona znaczkami hotelowymi, co Joe również uznał w duchu za dowód
nienadzwyczajnego smaku jej właścicielki. Obok walizki piętrzył się potężny, okuty
kufer–szafa, którego przewóz samolotem musiał kosztować chyba tyle samo, co
przewóz pasażera. Na kufrze leżała parasolka, cienka i lśniąca jak szpada. Przez
chwilę Alex zastanawiał się, jaki może być zawód tej dziewczyny, i doszedł do
wniosku, że albo nie ma żadnego, albo jest gwiazdą musicalu. Skierował wzrok ku
następnemu stolikowi.
Osoby, które znajdowały się przy nim, były nieco bardziej interesujące, chociażby ze
względu na dysproporcje fizyczne zachodzące pomiędzy nimi. Zwrócony twarzą do
Joego, drzemał z głową opartą o poręcz fotela, wygodnie rozwalony, ogorzały młody
człowiek o barach Herkulesa i czole kretyna. Krótkie, jasne włosy ostrzyżone na jeża,
nadawały jego uśpionej twarzy wygląd jeszcze prymitywniejszy, a sportowa marynarka
z grubego tweedu potęgowała szerokość rozłożystych ramion. Natomiast człowiek
siedzący obok drzemiącego stanowił jego fizyczne przeciwieństwo. Był mały, drobny
i ruchliwy, a jego bystre oczka, osadzone pod wypukłym czołem, nad którym świeciła
łysina kończąca się za uszami kępkami siwiejących włosów, poruszały się
niespokojnie, omiatając nieustannie salę krótkimi spojrzeniami, jak gdyby właściciel
ich nie wiedział dokładnie, co spodziewa się dostrzec, ale był zdecydowany nie
opuścić niczego, co mogłoby mieć jakiekolwiek znaczenie. Od czasu do czasu
spoglądał na śpiącego olbrzyma i w pewnej chwili rozluźnił mu krawat delikatnymi
4
ruchami palców, których troskliwość przypominała ruchy matki, krzątającej się wokół
uśpionego dziecka.
„Ktoś nie śpi, żeby spać mógł ktoś…” — zacytował Joe i uśmiechnął się do siebie.
Zapaśnik albo bokser i jego trener… — pomyślał i przeniósł spojrzenie ku
następnemu stolikowi, przy którym siedział spokojny, stonowanie ubrany pan
w średnim wieku. Był tak podobny do tysięcy Anglików, którzy przekroczyli
pięćdziesiątkę i zdołali w ciągu swego życia osiągnąć dobrobyt, że wzrok Alexa
prześliznął się po nim obojętnie, rejestrując jedynie ciekawy szczegół tej postaci:
niezwykle silnie powiększające okulary w czarnej rogowej oprawie. Kiedy uniósł
głowę, spojrzenia ich zetknęły się na chwilę i Alex dostrzegł ogromne, powiększone do
zdumiewających rozmiarów wypukłością szkieł, wodniste, jasnoniebieskie oczy. Na
stoliku przed tym człowiekiem leżał podobny do pudełka, niewielki, skórzany neseser,
zaopatrzony na całej długości w błyskawiczny zamek. Prawa dłoń siedzącego
spoczywała na neseserze, nie opuszczając go ani na chwilę. Joe pomyślał przelotnie,
że w walizce tej mogłaby się swobodnie pomieścić odcięta głowa ludzka, a potem
odwrócił wzrok i uśmiechnął się do siebie, jak zawsze, gdy w spostrzeżeniach chwytał
się na tym, co nazywał u siebie skazą zawodową.
Najdłużej zatrzymał spojrzenie na osobie, siedzącej po prawej ręce, tuż pod oknem.
Była to kobieta mogąca mieć około pięćdziesięciu lat i ani w jej postaci, ani w rysach
nie było niczego, co na pierwszy rzut oka można było zakwalifikować jako
niecodzienne. Niezwykle schludna, ubrana w prosty, szary, dobrze skrojony kostium
podróżny, zdawała się być jedną z owych niezliczonych dam w średnim wieku, które
w ostatnich latach można tak często spotkać na pokładach transatlantyków i w
kabinach międzykontynentalnych samolotów pasażerskich. Damy te — wdowy, stare
panny albo matki dorosłych, mieszkających na krańcach świata dzieci — podróżują
bardzo wiele w drugiej połowie dwudziestego wieku z odwagą, przedsiębiorczością
i orientacją, o której nie śniło się ich matkom, i dają widomy dowód, że kobieta jest
stworzeniem, o które nie należy zbytnio dbać, gdyż świetnie potrafi sama sobie
w życiu poradzić, jeżeli się jej na to pozwoli.
Wpatrując się w nią dyskretnie, Joe zastanawiał się przez chwilę, co go tak bardzo
fascynuje w tej dość zwykłej sylwetce. Nagle zrozumiał, że zadziwia go jej bezruch.
Siedziała nieporuszona, nie mrugnąwszy nawet powieką, jak gdyby nie była żywym
człowiekiem, ale modelem podróżnej, wykonanym z wosku i posadzonym tu przez
kogoś, kto chciał sobie zażartować z braku spostrzegawczości czekających
w poczekalni pasażerów. W dodatku wyprostowana była tak, jakby siedziała nie
w wygodnym fotelu, ale na twardym, wysokim stołku barowym bez oparcia. Przez
pewien czas Joe z zainteresowaniem przyglądał się jej spod oka, ale ani drgnęła.
To byli wszyscy. Raz jeszcze powiódł po nich oczyma i nie znajdując żadnego oparcia
dla wyobraźni, powrócił do gazety.
U dołu tytułowej strony dziennika była jego mała podobizna, a obok niej notatka
tłustym drukiem, rozpoczynająca się od słów:
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hadwao.keep.pl
  •  
     
    Odnośniki
     
     
       
    Copyright 2006 Sitename.com. Designed by Web Page Templates