05. Robert Jordan - Koło Czasu t3 ...

Indeks
05. Robert Jordan - Koło Czasu t3 cz1 - Smok Odrodzony (1), Robert Jordan - Koło Czasu Saga
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Robert Jordan
SMOK ODRODZONY
(Przełożyła Katarzyna Karłowska)
Książka dedykowana
Jamesowi Oliverowi Rigneyowi, Sr.
( 1920 - 1988)
Nauczył mnie zawsze dążyć za marzeniem,
a kiedy już uda się je pochwycić, żyć w zgodzie z nim.
“A jego ścieżki liczne będą, a kto pozna jego imię, zrodzi się bowiem wśród nas wiele
razy, pod wieloma postaciami, jak było przedtem i będzie znowuż, i tak bez końca. Nadejście
jego będzie ostre niczym lemiesz pługa, i odwróci skibę ziemi naszych żywotów, pośród której
spoczywamy w milczeniu. Zniszczy wszelkie więzi i wykuje łańcuchy. Stworzy przyszłość i
odmieni przeznaczenie”.
z Komentarzy do Proroctw Smoka
autorstwa Jurith Dorine,
Prawej Ręki Królowej Almoren
742 AB, Trzeci Wiek
PROLOG
FORTECA ŚWIATŁOŚCI
Wiekowe spojrzenie Pedrona Nialla wędrowało po całej przestrzeni jego prywatnej
komnaty przyjęć, ale ciemne oczy zasnute mgłą myśli nie widziały niczego. Poszarpane
ozdoby wiszące na ścianach były kiedyś sztandarami bitewnymi wrogów jego młodości, teraz
wtopiły się w ciemne drewno boazerii, którą wyłożono kamienne mury, grube nawet tutaj, w
samym sercu Fortecy Światłości. Jedyny fotel, jaki znajdował się w komnacie - ciężki, z wy-
sokim oparciem, przypominający niemalże tron - umykał jego nie widzącemu spojrzeniu,
podobnie jak kilka rozproszonych w jej przestrzeni stolików, dopełniających umeblowania.
Nawet mężczyzna w białym płaszczu - z widoczną na twarzy, ledwie powstrzymywaną
gorliwością - klęczący na promiennym słońcu osadzonym w szerokich deskach podłogi
przestał na chwilę przykuwać uwagę Nialla, choć wszak niewielu potrafiłoby zbyć go tak
lekko.
Jaretowi Byarowi dano trochę czasu, aby się umył, zanim doprowadzono go przed
oblicze Nialla, jednak zarówno jego hełm, jak i napierśnik zmatowiały od kurzu dróg i pogięły
się od częstego użycia. Ciemne, głęboko osadzone oczy lśniły gorączkowym, naglącym
światłem w twarzy, z której zniknęły wszystkie zbędne skrawki mięśni. Nie miał przy sobie
miecza - nie zezwalano na posiadanie broni w obecności Nialla - zdawał się jednak trwać
nieprzerwanie na skraju gwałtu, niczym pies szarpiący się na smyczy.
Niewielkie ognie w długich kominkach po obu stronach pomieszczenia rozpraszały
nieco chłód późnej zimy. Na pierwszy rzut oka widać było, że jest to prosty, żołnierski pokój,
wszystko dobrze odrobione, ale bez ekstrawagancji - wyjąwszy słońce na podłodze.
Umeblowanie pojawiło się w komnacie przyjęć Lorda Kapitana Komandora Synów
Światłości razem z człowiekiem, którego wyniesiono na ten urząd. Rozbłyskujące słońce z
czystego złota, które ścierały do gołego drewna pokolenia petentów, a wtedy zastępowano je i
kolejne rzesze ścierały je na nowo. Złota było w nim wystarczająco wiele, aby kupić za nie
dowolną posiadłość w Amadicii, razem z przypisanym do niej tytułem szlacheckim. Przez
dziesięć lat Pedron Niall kroczył po tym złocie i nigdy nie pomyślał o nim po raz drugi,
podobnie zresztą jak o wizerunku słońca wyszytym na piersiach jego białej tuniki. Złoto nie
miało wiele powabu dla Pedrona Nialla.
Ostatecznie oczy jego spoczęły na stole, stojącym w pobliżu fotela, zasłanym planami,
rozrzuconymi listami i raportami. W tym rozgardiaszu znajdowały się trzy luźno zwinięte
rysunki. Niechętnie podniósł jeden z nich. Nieważne który, wszystkie przedstawiały tę samą
scenę; choć wykonały je różne dłonie.
Skóra Nialla była cienka jak przezroczysty pergamin, wiek opinał ją ściśle na ciele
złożonym z samych kości i ścięgien, słabość wydawała się jednak nie mieć doń dostępu.
Żaden mężczyzna nie piastował urzędu Nialla, zanim jego włosy nie stały się białe, żadnemu
się to nie udało, jeśli nie był równie twardy jak kamienie, z których zbudowano Kopułę
Prawdy. Nagle dojrzał z całą jasnością poznaczony ścięgnami grzbiet dłoni ściskającej
rysunek, uświadomił sobie potrzebę pośpiechu. Było coraz mniej czasu. Jego czas się kurczył.
Ale musi go wystarczyć. Musi działać tak, by wystarczyło czasu.
Rozwinął do połowy pergamin, tylko tyle, by zobaczyć interesującą go twarz. Kredka
rozmazała się trochę w podróżnych jukach, ale twarz była wyraźnie widoczna. Szarooki
młodzieniec z rudawymi włosami. Wyglądał na wysokiego, nie można jednak było mieć
ostatecznej pewności. Pominąwszy włosy i oczy, mógłby mieszkać w dowolnym miasteczku,
nie wzbudzając żadnych podnieconych komentarzy.
- Ten... ten chłopiec ogłosił się Smokiem Odrodzonym? - wymruczał Niall.
Smok. Imię to spowodowało, że nagle poczuł dreszcz od przeszywającego chłodu
zimy, poczuł się stary. Imię wsławione przez Lewsa Therina Telamona, kiedy jednym aktem
skazał na potępienie każdego mężczyznę, który potrafiłby przenosić Jedyną Moc, wówczas i
na zawsze, na szaleństwo i śmierć, włączając w to samego siebie. Minęło ponad tysiąc lat, od
czasu gdy duma Aes Sedai i Wojna z Cieniem położyły kres Wiekowi Legend. Trzy tysiące
lat, ale dzięki proroctwom i legendom ludzie pamiętali... przynajmniej samą istotę opowieści,
choć szczegóły pochłonął czas. Lews Therin Zabójca Rodu. Człowiek, który zapoczątkował
Pęknięcie Świata, kiedy szaleńcy zdolni do drenażu mocy, która kieruje wszechświatem,
zrównywali z ziemią góry, zatapiali starożytne lądy pod wodami mórz, kiedy całe oblicze
ziemi odmieniło się, a ci, którzy przeżyli, jak dzikie zwierzęta umykali przed światłem ognisk.
Nie kończąca się tortura, dopóki ostatni mężczyzna Aes Sedai nie padł martwy, a rozproszona
rasa ludzka mogła rozpocząć odbudowę wszystkiego z gruzów, przynajmniej tam, gdzie
chociaż gruzy pozostały. Opowieść o tym wpajały w pamięć historie, które matki opowiadały
dzieciom. A proroctwa mówiły, że Smok odrodzi się ponownie.
Niall jedynie głośno myślał, ale Byar postanowił mu odpowiedzieć.
- Tak, mój Lordzie Kapitanie Komandorze, tak uczynił. Wynikło z tego większe
szaleństwo, niźli z winy któregokolwiek z fałszywych Smoków, o jakich słyszałem. Tysiące
już zadeklarowały swoje dla niego poparcie. Tarabon i Arad Doman pogrążyły się w stanie
wojny domowej, a tak że wszczęły wzajemną waśń. Walki toczą się na całej Równinie
Almoth i na Głowie Tomana, Tarabonianie przeciw Domanom, przeciw Sprzymierzeńcom
Ciemności domagającym się Smoka... trwały w każdym razie, dopóki zimowe chłody nie
położyły im kresu. Nigdy dotąd nie słyszałem, by rozszerzało się to tak szybko, mój Lordzie
Kapitanie Komandorze. Jakby wrzucić zapaloną latarnię do stodoły pełnej siana. Śniegi mogły
na jakiś czas zdusić zarzewie wojny, ale gdy przyjdzie wiosna płomienie wybuchną z nową
siłą, potężniejsze zapewne niż w zeszłym roku.
Niall przerwał mu, unosząc palec do góry. Już dwukrotnie słyszał tę opowieść z ust
Byara, głos tamtego za każdym razem pobrzmiewał gniewem i nienawiścią. Jej fragmenty
poznał zresztą wcześniej z innych źródeł i o niektórych wydarzeniach wiedział więcej niż
Byar, niemniej za każdym razem, kiedy ją słyszał, na nowo rozpalała w nim namiętności.
- Geofram Bornhald zginął, a wraz z nim tysiąc Synów. I odpowiedzialne są za to Aes
Sedai. Nie masz żadnych wątpliwości, Synu Byar?
- Żadnych, mój Lordzie Kapitanie Komandorze. Po potyczce na drodze do Falme
widziałem dwie wiedźmy z Tar Valon. Kosztowały nas pięćdziesięciu zabitych, zanim
wreszcie naszpikowaliśmy je strzałami.
- Jesteś pewien... całkowicie pewien, że były to Aes Sedai?
- Ziemia eksplodowała nam pod stopami. - Głos Byara był zdecydowany i pełen wiary
w wypowiadane słowa. Jaret Byar doprawdy nie miał zbyt przeczulonej wyobraźni, śmierć
stanowiła część żołnierskiego życia, niezależnie od tego, w jaki sposób się ją spotykało. - W
nasze szeregi uderzały błyskawice, walące się wprost z jasnego nieba. Mój Lordzie Kapitanie
Komandorze, kim innym mogłyby one być?
Niall pokiwał ponuro głową. Od czasu Pęknięcia Świata nie było już mężczyzn Aes
Sedai, jednak te kobiety, które rościły sobie prawo do tego tytułu, nadal potrafiły wystar-
czająco napsuć krwi. Bez przerwy paplały o swych Trzech Przysięgach: nie wypowiadać
żadnych słów, które nie są prawdą; nie wytwarzać żadnej broni, dzięki której człowiek
mógłby zabić człowieka; używać Jedynej Mocy jako broni wyłącznie przeciwko
Sprzymierzeńcom Ciemności i Pomiotowi Cienia. Teraz wszak okazało się, ile warte są te
przysięgi, odsłoniło się zawarte w nich kłamstwo. Zawsze uważał, że nikt nie może pragnąć
mocy, którą władały, nie rzucając jednocześnie wyzwania Stwórcy, a to równało się służbie
dla Czarnego.
- Ale nie wiesz niczego o tych, którzy zdobyli Falme i wybili połowę jednego z mych
legionów?
- Lord Kapitan Bornhald mówił, że nazywają się Seanchanami, mój Lordzie Kapitanie
Komandorze - odrzekł niewzruszenie Byar. - Twierdził, że są Sprzymierzeńcami Ciemności.
A jego szarża pokonała ich, nawet jeśli podczas niej zginął. - Jego głos stał się nieco bardziej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hadwao.keep.pl
  •  
     
    Odnośniki
     
     
       
    Copyright 2006 Sitename.com. Designed by Web Page Templates