|
067. 1ABY - Whitney-Robinson Veronica, Powieści Star Wars (chronologicznie) |
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] PROLOG Zbocze wzgórza rosiła lekka mżawka. Oprócz delikatnego szumu kropel deszczu popołudniową ciszę mąciły tylko sporadyczne krzyki peko-peko. Żałosne kwilenie dużego, błękitnoskórego, skrzydlatego gada niosło się daleko po spokojnej tafli jeziora i długo odbijało się echem od skał, zanim w końcu milkło. - Wygląda na to, że dzikie koty ruszyły na łowy - mruknął do siebie Inkwizytor Loam Redge. Uśmiechnął się pod nosem na myśl o smukłych sylwetkach zwinnych, złotopłowych bestii, przemykających bezszelestnie wokół Samotni. Peko-peko nie były jedyną zwierzyną, na którą polowały te potężne drapieżniki. Plasowały się ledwie na początku długiej listy ich potencjalnych ofiar. Ubrany w pelerynę mężczyzna stał samotnie na kamiennym balkonie i przyglądał się w milczeniu spokojnej tafli jeziora i otaczającym je pagórkom, podziwiając zachód słońca oblewający okolicę łagodnym różowym blaskiem. Jak tylko słoneczna kula zniknęła za horyzontem, wszystko wokół skrył półmrok. Niebo mieniło się teraz odcieniami szarości: od brudnej bieli po stalowosiny. Barwy nakładały się na siebie, więc niepodobna było stwierdzić, gdzie jeden kolor przechodzi w drugi - Nie minęło dużo czasu, nim rozpadało się na dobre, więc Inkwizytor rzucił ostatnie spojrzenie na migoczące daleko na wschodzie światła Moenii i wrócił do środka. Niecierpliwym gestem strzepnął krople z peleryny, jakby kontakt z deszczem w jakiś dziwny sposób mógł ją skazić, a potem przygładził gęstą brązową czuprynę i wyprężył dumnie pierś. Nikt nie wiedział, ile tak naprawdę ma lat, a Redge wolał to zachować w sekrecie. Tajemnice były w Imperium rzadkim luksusem, on zaś miał zamiar utrzymać ich tyle, ile zdoła. Inkwizytor Loam Redge był jedną z nielicznych osób, które czerpały niekłamaną przyjemność z wypełniania własnych obowiązków. Odnajdywanie istot wrażliwych na Moc, torturowanie ich i pozbawianie nędznych żywotów było jednym z jego życiowych celów, a prócz tego dawało mu nieopisaną satysfakcję. Był bardzo dobry w tym, co robił; nawet gdy przytłaczał go nawał roboty, sprawiał wrażenie, jakby właśnie rozbawił go jakiś przedni dowcip. Przez wszystkie lata wykonywania zawodu ta złośliwa uciecha odcisnęła piętno na jego twarzy, żłobiąc ledwie zauważalne bruzdy w kącikach jego szarych oczu. Poza kurzymi łapkami twarz Redge'a była dziwnie gładka: wyglądał na trzydzieści lat, ale równie dobrze można mu było dać pięćdziesiątkę. Kiedy już się upewnił, że wygląda należycie schludnie, wyszedł z komnaty i ruszył przed siebie korytarzem wyłożonym purpurowym, lamowanym złotem dywanem. Wykładzina była tak gruba i puszysta, że ledwie słyszał odgłos MSE-6, który w pewnym momencie przemknął koło jego stóp. W Samotni pełno było tych małych, czarnych, trapezoidalnych robocików, tak samo jak na niezliczonych okrętach i imperialnych placówkach, jak galaktyka długa i szeroka. Odkąd stojące na skraju bankructwa Rebaxan Columni zaoferowało je po okazyjnej cenie imperialnym, wszędzie aż się od nich roiło. Marynarka cierpiała akurat na niedobór robotów, więc długo się nie namyślali: zakupiono ich miliony. Myszobot zatrzymał się kilka kroków od Inkwizytora, wyciągnął uzbrojony w ściereczkę chwytak i zaczął pieczołowicie polerować niewidoczne smugi na marmurowej ścianie. Redge poświęcił chwilę na podziwianie, jak automat pastwi się nad i tak już lśniącą porażającym blaskiem powierzchnią, ale wkrótce zreflektował się i podjął wędrówkę, powiewając połami peleryny. Robocik skojarzył mu się z pewnym gatunkiem małego insekta i troszkę go to wyprowadziło z równowagi. Poza nim w korytarzu nie było żywej duszy, więc Inkwizytor mógł się w spokoju napawać przepychem Samotni Imperatora Palpatine'a na Naboo. Rodzinna planeta byłego Kanclerza Republiki była spokojnym, zielonym miejscem; podmokłe, bagniste tereny graniczyły tu z porośniętymi bujną roślinnością połaciami równin i pasmami malowniczych wzgórz. Redge uważał, że sielankowe widoczki Naboo mają kojący wpływ na skołatane nerwy, i rozumiał, że to właśnie z tego powodu Imperator wybrał to miejsce, a nie, jak powszechnie uważano, z jakichś sentymentalnych patriotycznych pobudek. Podczas licznych wojaży do Theed, Moenii, Kaadary, Dee'ja Peak czy innych mieścin tej spokojnej planety Inkwizytor Redge nie miał jeszcze okazji podróżować siecią strumieni i kanałów, przecinających głębokie warstwy wodnego świata, chociaż słyszał z dobrego źródła, że można było swobodnie przemieszczać się po całej planecie, nie wychyliwszy ani razu głowy na zewnątrz. Planował, że pewnego dnia sprawdzi prawdziwość tej informacji osobiście - albo wyśle po jej potwierdzenie któregoś z zaufanych asystentów. Kto wie, co za licho czai się pod powierzchnią tego zielonego świata? Naboo, znana przystań artystów i architektów, równie dobrze mogła przyciągać i inne, mniej pożądane kategorie istot: męty i rzezimieszków. Od czasu osiedlenia się w Samotni Imperator nie miał zbyt wiele problemów z lokalną ludnością. O ile Redge wiedział, dotychczas nie pokazali się tu żadni Rebelianci. A trzeba przyznać, że dokładał wszelkich starań, żeby być na bieżąco. Królowa Kylantha poprzysięgła - i wielokrotnie udowodniła - swoją lojalność wobec Palpatine'a. Mimo to Inkwizytora irytowało, że do tej pory ten babsztyl nie rozwiązał Rady Królewskiej Naboo ani nie wprowadził żadnych znaczących zmian w strukturach demokratycznego rządu. Jeżeli była naprawdę oddana sprawie, dlaczego nie zdecydowała się ułatwić wszystkim życia i pozbyć tej całkowicie zbędnej biurokracji? Czy kierowała nią zwykła próżność, chęć zachowania nic nieznaczącego tytułu, czy może było w tym coś więcej? Dręczyły go te pytania i stanowczo zbyt często nie dawały mu spać w nocy. Redge skręcił za róg i znalazł się w przestronnej, wysoko sklepionej sieni - wystarczająco dużej, żeby spokojnie zmieściło się w niej kilka pułków żołnierzy. Podobnie jak w prowadzącym do niej korytarzu, ściany były tutaj z żyłkowanego różowego i brązowego marmuru. Pokrywały je krwisto-złote gobeliny, podobne do tych wyściełających liczne hole Samotni. Na wypolerowaną posadzkę tu i ówdzie padały plamy światła, rzucanego przez złociste, cylindryczne lampy podwieszone u stropu. Pod ścianą naprzeciwko stało dwóch osobistych strażników Imperatora, ubranych w szkarłatne szaty. Strzegli wejścia do prywatnych komnat samego Palpatine'a. Jak kamienne posągi lub krwawe zjawy, strażnicy trwali bez ruchu na swoich posterunkach; ani drgnęli. Nie byli jednak jedynymi żywymi istotami w sali: pod misternie rzeźbioną ścianą, w pobliżu niewielkiego terminala komputerowego, stało dwóch szturmowców. W przeciwieństwie do Redge'a, byli wyraźnie rozluźnieni: jeden opierał się niedbale o ścianę, co, zważywszy na fakt, że był od stóp do głów zakuty w lśniący plastoidowy pancerz, było nie lada sztuką, jego kolega zaś sprawiał wrażenie niewiele bardziej zdyscyplinowanego. Żaden nie odwrócił się w stronę Redge'a, więc pewnie go nie zauważyli. Inkwizytor przysunął się bliżej, żeby usłyszeć, o czym rozmawiają. - Mówię ci - zaszemrało z głośników komunikatora szturmowca opartego o ścianę. - Jeżeli jeszcze się nie zabrali do budowy nowej, to już nie zaczną. - Minął dopiero rok - stwierdził drugi. Przefiltrowany przez system komunikacji głos trzeszczał od wyładowań. Chyba przydałby mu się gruntowny przegląd, uznał Redge. - Naprawa takiego cacka musi trochę potrwać. - No, nie wiem - mruknął z powątpiewaniem ten pierwszy. - Według mnie, jeśli do tej pory nie odbudowali Gwiazdy Śmierci, to pewnie sobie odpuścili. A to już o czymś świadczy. - Co masz na myśli? - spytał drugi. Mimo zakłóceń w jego głosie słychać było wyraźny niepokój. Jego towarzysz odepchnął się od ściany i przestąpił z nogi na nogę. Chodzą plotki, że Rebelianci nie śpią. Podobno jest ich coraz więcej i rosną w siłę. Jeżeli zdołali zniszczyć broń takiego kalibru jak Gwiazda Śmierci, to nie warto ich oceniać pochopnie. Szczerze? Sądzę, że Imperator coś przed nami ukrywa... - Nawet przez transmiter było słychać, że zniżył głos prawie do szeptu. - .. .i to całkiem sporo - dokończył. - Przez takie gadki możesz szybko trafić do piachu - ostrzegł go kompan. - Albo w inne, mniej przyjemne miejsce - dopowiedział Redge, wychodząc z cienia. Przyłapani na gorącym uczynku żołnierze zamarli i natychmiast stanęli na baczność. Inkwizytor wprost uwielbiał stosować taką technikę: ściąć przeciwnika z nóg, zaatakować z zaskoczenia i pastwić się nad bezbronną ofiarą. - S... sir - zająknął się pierwszy szturmowiec. - Eee... nie widziałem, kiedy pan wszedł, i... i... Domyślam się - skwitował Redge, napawając się widocznym zakłopotaniem żołnierza. Postanowił trochę się nad nim poznęcać, więc przez chwilę nic nie mówił, zmuszając go, żeby podjął rozpaczliwą próbę wybrnięcia z sytuacji. - Pan raczy wybaczyć, sir, nie miałem na myśli nic zdrożnego, chciałem tylko wyjaśnić koledze moje obawy co do... - Nie kłopocz się tłumaczeniem, żołnierzu — przerwał mu oschle Redge. - Doskonale wiem, co próbowałeś wyjaśnić swojemu koledze. - Wskazał podbródkiem drugiego szturmowca. - Uważasz, że nasz Imperator coś przed wami tai? Że wciska wam ciemnotę, że się tak wyrażę? -- Ja tylko... - Milczeć! - warknął Redge. Po niedawnej łagodności nie został żaden ślad. - Wiecie wszystko, co powinniście wiedzieć, tak samo jak cała reszta. Służyć Imperatorowi to znaczy ufać mu bezgranicznie i nie podawać w wątpliwość żadnych jego decyzji. Szturmowcy milczeli. Inkwizytor wiedział, że za bardzo się bali, żeby wykrztusić choć słowo. Ich strach sprawił, że zrobiło mu się cieplej na sercu, a kąciki ust uniosły się w błogim zadowoleniu. Odprężył się, jednak nie do końca. - Tylko że - przyznał dobrotliwie - na swój prosty sposób w jednym, żołnierzu, masz rację. - Sir? - bąknął drugi szturmowiec, rozpaczliwie próbując' wybrnąć z opresji. - To jeszcze nie koniec tej wojny - odparł Redge. - Mamy dość siły i władzy, żeby zmiażdżyć Rebelię, bez dwóch zdań. Jednak Rebelianci to pokrętne i chytre istoty. Całkiem jak wachlarzowate rawle, potrafią uwić sobie wygodne gniazdka na najwyższych szczeblach władzy, przyczaić się i czekać na najlepszy moment. Dopiero kiedy wywabimy ich z kryjówek i zniszczymy tych, którzy chowają się pośród nas, przystrojeni w cudze piórka, będziemy mogli mówić o zwycięstwie - dokończył z emfazą. Zanim jednak zdołał dodać coś więcej, atmosfera w komnacie zmieniła się nieznacznie, ale wyczuwalnie. Redge'owi zjeżyły się włosy na karku i zrozumiał nagle z niezachwianą pewnością, że drzwi do komnaty Imperatora się otworzyły. Odwrócił się plecami do szturmowców, zupełnie o nich zapominając, i patrzył, jak z głębokiego cienia wynurza się wysoka, czarno ubrana postać. Kiedy się do niego zbliżała, czuł narastający chłód, pełznący od żołądka w górę kręgosłupa, aż w końcu zakręciło mu się w głowie. Był wrażliwy na Moc, więc potęga istoty w czerni prawie ścięła go z nóg. Postać od stóp do głów zakrywał czarny jak noc pancerz, rozświetlony jedynie kilkoma diodami, mrugającymi niebiesko i czerwono na panelu podtrzymywania życia - w miarę jak właściciel ekwipunku oddychał, panel punktował błyskami uderzenia jego serca. Twarz zakrywała mu upiorna maska oddechowa, stanowiąca część hełmu i upodabniająca jego głowę do czerepu jakiegoś mrocznego bóstwa. Zbliżył się bezszelestnie do Inkwizytora, powiewając połami czarnej peleryny. Wyglądał wypisz, wymaluj jak skrzydlaty drapieżnik szukający ofiary. Kątem oka, na wpół świadomie, Redge zauważył, że w przytłaczającej obecności Czarnego Lorda żołnierze wyprężyli się jeszcze bardziej. Nie zdążył zarejestrować nic więcej, zanim padł na kolana w służalczym ukłonie. - Mój panie, Lordzie Vader - wyszeptał z należnym szacunkiem. - Powstań, Inkwizytorze - rozkazał Lord Vader dudniącym, głębokim basem. Przerwy między zdaniami punktował mechaniczny oddech, trudny do pomylenia z jakimkolwiek innym odgłosem. - Wstań i chodź ze mną. Redge wstał z taką samą gracją, z jaką uklęknął. Z trudem oparł się chęci strzepnięcia peleryny. Nie chciał, żeby Czarny Lord Sithów uznał go za przesadnie przejmującego się swoim wyglądem fircyka. Wyprężył się i podniósł dumnie podbródek, ale i tak musiał zadzierać głowę, żeby zajrzeć w maskę mierzącego dwa metry Vadera. Zanim ruszył za nim, odwrócił się w stronę szturmowców. - Skoro macie dość wolnego czasu na myślenie o głupotach, postaram się, żeby przeniesiono was do placówki, która na pewno zapewni wam więcej... rozrywki. Może coś w systemie Hoth? - rzucił z namysłem. - Chyba nie wysłaliśmy tam jeszcze wielu ludzi. Zgłosicie się do dowódcy swojego garnizonu po nowe przydziały. Wasza służba w tym miejscu dobiegła końca. - Odwrócił się na pięcie i pospieszył za Lordem Vaderem, obmyślając po drodze, w jakie piekielne miejsce wysłać niesubordynowanych żołnierzy. Minęło kilka niezręcznych - oczywiście tylko dla Redge'a - chwil, zanim odważył się zagadnąć sunący przed nim bezszelestnie cień. - Tak, mój panie? - Imperator żąda informacji o twoich postępach - odparł głucho Vader. Redge z całej siły starał się utrzymać równy krok. Potęga Ciemnej Strony promieniowała od mrocznego Lorda przytłaczającymi falami. - Inkwizytorze? - powtórzył Vader, kiedy Redge nie odpowiadał. - Mój panie... - zająknął się Loam. - Doskonale rozumiem, jakie znaczenie ma dla nas ta misja... - Czyżby? - prychnął Vader. Redge mógłby przysiąc, że w mechanicznym głosie słychać lekkie rozbawienie. - Miło, że się rozumiemy. - To znaczy, miałem na myśli - zaczął się plątać Inkwizytor - że w pełni dociera do mnie waga moich obowiązków z nią związanych... - Naprawdę, Inkwizytorze? - zdziwił się Vader. Zatrzymał się, zanim skręcili w następny korytarz. W ciszy panującej wokół słychać było tylko rzężenie oddechu Czarnego Lorda i Redge poczuł się nagle dziwnie nieswojo. Darth Vader był jedyną istotą, która potrafiła wyprowadzić go z równowagi i wprawić w zakłopotanie. - Czy naprawdę zdajesz sobie sprawę - zadudnił złowróżbnie Lord Sithów po dłuższej chwili - co się stanie, jeśli holokron trafi w ręce Rebeliantów? Redge przełknął głośno ślinę. - Tak, mój panie. Sądzę, że wiem, co to oznacza. Jeżeli Rebelia zdoła odnaleźć to urządzenie... zważywszy na wciąż rosnącą liczbę ich sympatyków... i przeniknąć w nasze szeregi... - plątał się. - Imperium może się znaleźć w poważnym niebezpieczeństwie. Vader przyglądał mu się przez chwilę, zanim wycelował w niego oskarżycielsko obleczony czarną rękawicą palec. - I co zamierzasz w związku z tym? - spytał gniewnie. - Lordzie Vader, przydzieliłem do tej sprawy moich najlepszych ludzi - zameldował pospiesznie Inkwizytor. - Szkoliłem ich osobiście przez wiele lat i jestem pewien, że nikt nie wypełni tego zadania lepiej niż oni. Nie zawiedziemy - zapewnił gorliwie, usiłując zapanować nad drżeniem głosu. Vader przypatrywał mu się przez chwilę w milczeniu, po czym odwrócił się na pięcie i podjął marsz. Jego ciężkie kroki tłumiła gruba warstwa wykładziny w korytarzu. Inkwizytor zawahał się na chwilę, ale zaraz ruszył za nim.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhadwao.keep.pl
|
|
|
|
|
Odnośniki |
|
- Indeks
- 08 - Imiennik 02 - Miecz i pastorał, E Książki także, Karol Bunsch, Cykl-Powieść Piastowska
- 06 - Odnowiciel, E Książki także, Karol Bunsch, Cykl-Powieść Piastowska
- 108.Anderson & Moesta Młodzi Rycerze Jedi - 5 - Najciemniejszy Rycerz, książki, Star Wars
- 11 - [Jedi Quest] - 00 - Path to Truth (Jude Watson), Star Wars - Books And Short Stories
- 11 - [Jedi Quest] - 10 - The Final Showdown (Jude Watson), Star Wars - Books And Short Stories
- 11 - [Jedi Quest] - 06 - The Shadow Trap (Jude Watson), Star Wars - Books And Short Stories
- 11 - [Jedi Quest] - 07 - The Moment of Truth (Jude Watson), Star Wars - Books And Short Stories
- 11 - [Jedi Quest] - 03 - The Dangerous Games (Jude Watson), Star Wars - Books And Short Stories
- 11 - [Jedi Quest] - 05 - The School of Fear (Jude Watson), Star Wars - Books And Short Stories
- 11 - [Jedi Quest] - 08 - The Changing of the Guard (Jude Watson), Star Wars - Books And Short Stories
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- papierniczy.opx.pl
|
|
|