05 - Pan Samochodzik i Niesamowity ...

Indeks
05 - Pan Samochodzik i Niesamowity Dwór.rtf, e-book
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
PS-05 ZBIGNIEW NIENACKI
PAN SAMOCHODZIK
I...
NIESAMOWITY DWÓR
1
- A może pójdziemy przez park? Będzie bliżej. - zaproponowała Zosia.
- Teraz? Po ciemku?
- Słyszałeś o duchu we dworze i zląkłeś się?
- Nie boję się - wzruszył ramionami Antek - tylko jest naprawdę bardzo ciemno. W
parku można wpaść na krzaki i podrapać się. A szosą, choć dalej, ale wygodniej. I muszę
ci powiedzieć, że o żadnym duchu nic słyszałem. Zresztą, rozsądny człowiek w duchy nie
wierzy.
- I ty jesteś ten rozsądny człowiek? - zakpiła.
- Staram się być rozsądny - rzekł z powaga, - Pragnę zostać lekarzem, a lekarz nie
powinien wierzyć w duchy.
- A ja będę aktorką - w rozmarzeniu powiedziała Zosia.
- Wiem, wiem. Słyszałem to już wiele razy- mruknął Antek i nagle skręcił z szosy w
rozwalającą się bramę parkową.
-, Więc jednak chcesz iść przez park?
- A tak. Chcę ci udowodnić, że żadnych strachów się nie lękam.
- A ja się boję - westchnęła Zosia.
Stanęła na szosie i ani myślała pójść przez park.
Antek chwycił ją za rękę.
- Chodź. Strach trzeba przełamywać. Inaczej popadniesz w kompleksy.
- Co to są kompleksy? - zdumiała się Zosia.
Lekceważąco machnął ręką:
- Za długo trzeba by ci tłumaczyć. To są sprawy naukowe dla lekarzy i psychologów. Jeśli
się czegoś boisz, każdy lekarz ci poradzi: należy przełamać strach. Zresztą, duchów nie ma.
Pójdziesz ze mną przez park i sama się przekonasz.
Była ciemna, dżdżysta, listopadowa noc. Wracali ze szkoły, z próby kółka dramatycznego.
Szkoła znajdowała się we wsi Janów, a oni mieszkali w Janówce, prawie trzy kilometry dalej,
w lasach nad Pilicą. Stały tam trzy domy Funduszu Wczasów Pracowniczych, ojciec Antka
był kierownikiem ośrodka wczasowego, a matka Zosi prowadziła stołówkę.
Wieś Janów łączyła z Janówką asfaltowa szosa, która nieco dalej przeskakiwała rzekę
po drewnianym moście. Szosa jednak robiła duży łuk omijając ogromny park i stary dwór,
ukryty w gęstwinie wielkich drzew. Dawny właściciel dworu, hrabia Bruśnicki, życzył sobie,
aby szosa biegła wzdłuż skraju jego posiadłości i musiano go posłuchać, choć to przedłużało
bardzo trasę i podnosiło koszty budowy drogi. Ale to były bardzo dawne czasy, wtedy park
był szczelnie ogrodzony wysokim murem z kamienia i nikt nie miał tam prawa wstępu. Potem
jednak, przed sama wojną, kupił dwór Joachim Czerski, z zawodu antykwariusz. Nie bardzo
dbał o swoją posiadłość, mur wykruszył się w kilku miejscach i ludzie, którym było spieszno
z Janowa do Janówki, wydeptali ścieżkę przez dworski park.
Joachim Czerski umarł przed tygodniem. Nie miał dzieci ani krewnych, więc jego
posiadłość miało przejąć państwo. We dworze znajdowało się wiele zabytkowych
przedmiotów, starych mebli, obrazów, cennych książek. W okolicy krążyła pogłoska, że w
dworku Czerskiego zorganizowane zostanie muzeum regionalne. Na razie jednak władze
ograniczyły się jedynie do zamknięcia okiennic, opieczętowania drzwi i okien.
- Mój ojciec bardzo by chciał, aby tu było muzeum- powiedział Antek.- Już dwukrotnie
był w tej sprawie u władz wojewódzkich. Czy wiesz, jakie to miałoby dla nas znaczenie?
Przyjeżdżaliby tutaj turyści, wycieczkowicze, nasze domy wczasowe byłyby pełne gości, a
może zbudowano by jeszcze kilka nowych? Bo przecież tu jest pięknie, prawda?
- Tak- chętnie zgodziła się Zosia. Janówkę uważała za najpiękniejsze miejsce na świecie.
2
- A teraz tylko jeden dom wczasowy jest czynny. Ludzie nie chcą tu przyjeżdżać na
wypoczynek. Wolą Sopot lub Zakopane. W lipcu i w sierpniu zawsze jest więcej gości,
ale przecież nie opłaca się utrzymywać taki ośrodek tylko na dwa letnie miesiące. Może
zlikwidują tutaj Fundusz Wczasów Pracowniczych? Tak mówił ojciec...
- Wiem - westchnęła Zosia. - I wtedy będziemy musieli opuścić Janówkę. Muzeum to
byłaby wspaniała rzecz. A najlepiej, żeby w tym starym dworze straszył jakiś okropny duch.
Taki duch dla reklamy, dla turystów, rozumiesz? Czytałam, że w Anglii, jeśli zamek posiada
ducha, to jest droższy, bo chętniej go zwiedzają. Wczasowicze mieliby jeszcze jedną atrakcję.
- Ach, to dlatego zaczęłaś o tym duchu. Chcesz wymyślić ducha?
- Ducha albo upiora. Jak wolisz. I nawet sama gotowa jestem odegrać rolę ducha.
- Potrafiłabyś?
- Mogę być i duchem, i taką, co widziała ducha i bardzo go się boi. Co ty sobie myślisz?
Aktorka musi grać różne role. Są sztuki z duchami. Na przykład, u Szekspira występują duchy
i upiory. Będę się do tych ról przygotowywać, udając miejscowego ducha. Albo taką, co się
ducha zlękła.
Nagle przystanęła na ścieżce parkowej i zaczęła się trząść. Chwyciła Antka za rękę i
dzwoniąc zębami, powtarzała:
- Boję się... Boję się... On był straszny. Świeciły mu się oczy, miał na sobie białą,
powłóczystą szatę, która się rozwiewała od wiatru i ukazywała szkielet... Widziałam trupią
czaszkę...
- Gdzie? Co?... - zaniepokoił się Antek.
Poklepała go po plecach.
- Nie bądź głupi, ja tylko udaje. Gram, rozumiesz?
- Ducha trudniej zagrać - powiedział Antek.
- A tak - zgodziła się Zosia - ale należy spróbować.
Po chwili dodała:
- Jak tu strasznie w tym parku...
Antek pokręcił głową. Nie wiedział, czy ona znowu gra, czy rzeczywiście park wydaje jej
się straszny. W przekonaniu Antka, w parku było po prostu bardzo nieprzyjemnie. Otaczała
ich ciemność tak gęsta, że nie widzieli się wzajemnie i idąc krętą ścieżką, wciąż musieli
trzymać się za ręce. Znali dobrze tę drogę, za dnia, a nawet nocą wiele razy tędy chodzili. I
dlatego mimo mroku wiedzieli, kiedy ominąć pień drzewa, krzak, wielki kamień. Ktoś inny
już po wielekroć przewróciłby się i podrapał o krzaki albo rozbił sobie głowę o drzewo. A oni
raz tylko wleźli w grabowy żywopłot.
Wiedzieli, że tuż za żywopłotem rozciąga się gazon przed frontowym wejściem do dworu.
Gazon należało ominąć, potem przechodziło się obok na wpół zrujnowanej oficyny. Dalej
znowu biegła ścieżka między krzakami i drzewami. Skraj parku był jednak już blisko, a za
nim asfaltowa szosa i most na rzece.
Doszli do gazonu przed dworem. Dął silny wiatr, mżyło. Drzewa huczały groźnie.
Chwilami, gdy wiatr stawał się porywisty, przez park przetaczał się łoskot, jakby to nie
szosa biegła jego skrajem, a tor kolejowy z pędzącym pociągiem. Po kilku krokach ciemność
rozjaśniła się nieco, bo wyszli spomiędzy drzew. Otworzył się przed nimi pusty gazon i
trochę rozbieliły mrok jasne ściany starego dworu.
- Jak on się nie bał mieszkać sam w takim wielkim domu - szepnęła Zosia.
- Przyzwyczaił się - powiedział Antek, który bardzo chciał, aby uważano go za człowieka
rozsądnego. - Zresztą, w oficynie mieszka przecież stary Janiak. O, widzisz, pali się u niego
światło.
3
Zobaczyła malutkie okienko, rozjarzone czerwonym blaskiem i poczuła się raźniej. Nie
oświetlona bryła starego dworu wydawała jej się groźna i martwa, ale światełko w pobliskiej
oficynie przydawało nieco życia tej ponurej scenerii.
- A on się nie boi? - spytała.
- Janiak? Co ty wciąż o strachach! - zniecierpliwił się Antek.
- Ja się boję starego Janiaka. On wygląda tak... niesamowicie- namyślała się chwilę,
szukając właściwego określenia.
- Eee, tam - lekceważąco rzekł Antek. - Po prostu dziwak. Taki sam, jak był pan Czerski.
A ty co? Chcesz udawać ducha, a umierasz ze strachu. Uważam, że nie tyle odpowiada ci rola
straszącego ducha, co ducha przestraszonego.
- Cichooo... - syknęła Zosia i mocniej ścisnęła go za rękę.
Ale on nic nie słyszał poza łoskotem wiatru, który zagłuszył wszystkie inne dźwięki. „O co
jej chodzi?” - zastanawiał się. I zaraz zrozumiał. Zobaczył światełko na piętrze starego dworu.
Błyskało w pokoju, który mieścił się tuż nad frontowym wejściem. Były tam aż trzy okna
i duży balkon oparty o cztery potężne kolumny, wznoszące się jeszcze wyżej i wspierające
wielki ozdobny trójkąt, wieńczący front domu. Światełko błysnęło w okienku środkowym,
potem w oknie na lewo, a w chwilę później przesunęło się do prawego okna. I zgasło.
- Przecież dwór jest zamknięty i opieczętowany - stwierdził Antek.
- Tttaaak... - wyjąkała Zosia. Dygotała i zęby jej dzwoniły. Ale tym razem nie udawała
strachu.
- Złodzieje! Ktoś zakradł się do dworu!- zawołał Antek. Chwycił mocniej Zosię za rękę i
pociągnął ją w stronę oficyny. - Trzeba zawiadomić Janiaka!
- To nie złodzieje, tylko duch - pojękiwała Zosia.
Wpadli do kamiennej sieni. Załomotali do jedynych tam drzwi.
- Proszę pana! Proszę pana! Złodzieje! - krzyczał Antek.
Drzwi otworzyły się natychmiast. Na progu małej izdebki stanął brodaty, zgarbiony
mężczyzna z wielką szopą siwych włosów na głowie. W niechętnym milczeniu wysłuchał
chaotycznej opowieści Antka o światełku, które widzieli na piętrze dworu. Potem zapalił
naftową latarnię i w takim samym ponurym milczeniu wyszedł z domu. We trójkę obeszli
cały dwór, oglądając drzwi frontowe i kuchenne, a później zamknięte okiennice. Wszędzie
widniały nie naruszone, przyklejone starannie paski papieru z pieczęciami Ministerstwa
Kultury i Sztuki.
Dopiero teraz, po raz pierwszy, odezwał się Janiak.
Powiedział krótko swoim skrzypiącym, chrapliwym głosem:
- Śniło się wam, dzieciaki...
A przecież i Zosia, i Antek widzieli wyraźnie to światełko. Jakby ktoś z palącą się świecą
albo latarką elektryczną krążył po pokoju na piętrze. Ale jak o tym przekonać Janiaka?
- Może to był duch?... - nieśmiało szepnęła Zosia.
Janiak spojrzał uważnie na Zosię, a potem na pogrążony w ciemnościach stary dwór.
- Tam była biblioteka pana Czerskiego. Całe wieczory i noce w niej przesiadywał.
- I co? Co pan myśli? - dopytywała się Zosia.
- Może przesiaduje w niej nadal? - zachrypiał Janiak. A Zosia znowu zatrzęsła się ze
strachu.
Antek usiłował być rozsądny.
- Duchów nie ma - powiedział. Ale w jego głosie nie było wielkiego przekonania. Bo wciąż
otaczał ich groźnie huczący park i mrok. I pamiętał o światełku, które przecież widzieli, a
które nie miało prawa tam się palić, bo dwór był nie zamieszkany i opieczętowany.
4
- Więc wam się tylko śniło to światełko - rzekł Janiak. - Bo duchów nie ma. Idźcie do
domu, dzieciaki - burknął.
Zbliżył latarnię do twarzy, uniósł szkiełko i zdmuchnął.
Poszedł zaraz do mieszkania, a oni wzięli się za ręce i prawie biegiem pędzili ścieżką do
skraju parku. Bezlistne gałęzie chwytały ich za rękawy, chłostały po twarzach, a oni wciąż
pędzili, ani na chwilę nie zwalniając kroku.
Zadyszani przystanęli dopiero na szosie. Zobaczyli pobłyskujące wesoło okna w domu
wczasowym nad rzeką. Antek poczuł, że znowu wraca mu rozsądek.
- Chciałaś ducha i masz ducha - oświadczył z pretensją w głosie, jakby to Zosia była winna
przygodzie w parku.
Nic się nie odezwała. Słyszała za swoimi plecami ponuro huczący park.
Z pewnej odległości, gdy ciemność pochłonęła drzewa wydało jej się, że goni ich jakiś
groźny głos, dobywający się z głębi ziemi, z mroku.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hadwao.keep.pl
  •  
     
    Odnośniki
     
     
       
    Copyright 2006 Sitename.com. Designed by Web Page Templates